Józef Gelbard
Uwagi i refleksje związane z
hipotezą inflacji. A. ©
Dzisiejsze
oblicze Wszechświata, w znacznym stopniu jest konsekwencją warunków jakie
panowały i procesów jakie przebiegały w najwcześniejszym, bardzo krótkim
okresie, w małym ułamku pierwszej sekundy od chwili „startu”. W okresie tym
według sądów dziś przyjętych, temperatura była z „całą
pewnością” niezwykle wysoka. Gdy „zmalała” do 10^29K, zgodnie z
teorią, wyodrębniły się oddziaływania jądrowe i elektrosłabe. Nastąpiło to po
upływie czasu ok. 10^-34s od początku Wybuchu. Oszacujmy dla orientacji
wstępnej, rozmiary Wszechświata po upływie tego czasu, przy założeniu, że
początkowo były zerowe (osobliwość). Dane jakimi dysponujemy umożliwią nam to,
znamy bowiem także temperaturę panującą dziś, oraz dzisiejsze rozmiary
Wszechświata. Z termodynamiki wiadomo, że temperatura promieniowania
wypełniającego zamkniętą przestrzeń (więc także Wszechświat), zmienia się wraz
ze zmianą jej rozmiarów. Zależność tę przyjąć można za odwrotnie
proporcjonalną. Do wniosku tego można też dojść
drogą rozumowania. Otóż, temperatura promieniowania określona jest przez
długość fali odpowiadającej maksymalnemu natężeniu w widmie ciała doskonale
czarnego (prawo Wiena). Rozszerzanie się Wszechświata, wzrost jego rozmiarów
liniowych, powinno prowadzić do proporcjonalnego wydłużania się fali promieniowania
zawartego w nim, bo jego ilość (liczba fotonów) nie ulega zmianie. Wniosek
stąd, że temperatura powinna maleć proporcjonalnie do rozmiarów. Rozumowanie to
jest w zasadzie słuszne pod warunkiem zupełności przestrzennej układu.
Rozszerzanie się całości daje indykację wzrostu długości fali. Jeśli
Wszechświat obserwowalny nie jest wszystkim, jest częścią większego układu,
przewidywanie dotyczące długości fali promieniowania reliktowego, właściwie nie
ma sensu. Mimo to wprost automatycznie (dziś) zakłada się, że obserwowalny
Wszechświat jest częścią, nawet znikomą, czegoś znacznie większego. Zatem ocena temperatury promieniowania reliktowego nie ma
sensu. A jednak przewidziana została Przez Gamowa poprawnie. Nawet moje wprost
amatorskie oszacowania w artykule poświęconym promieniowaniu reliktowemu
prowadziły do wyników z grubsza zbieżnych z cechami faktyczmnego promieniowania. Jaki stąd wniosek?
Otóż ten, że Wszechświat przez nas percepowany jest Wszystkością. Dodam od
siebie, że horyzont grawitacyjno-hubblowski zamyka go całkowicie. Hipoteza
(daleko temu brakuje do miana teorii) inflacji
prowadzi wprost do mniemania, że to, co widać nie
jest wszystkim, że to nawet drobna część całości. Dla wielu stało
się mniemanie to nawet założeniem wstępnym, pomimo, że
nie jest ono spójne z ilościowymi cechami promieniowania reliktowego.
Odrębny problem, wcale nie tuzinkowy, stanowi wyjaśnienie
zmian długości fali fotonu w powiązaniu z jego strukturą (?). Ciekawe, jaki
jest związek tej struktury ze zmianami rozmiarów Wszechświata. Skąd, na
przykład, foton wie, że Wszechświat rozszerza się i w jaki sposób wpływa to na
jego budowę, decydującą o takiej, a nie innej częstotliwości promieniowania
jakie tworzy wraz z identycznymi sobie? Zająłem
się tym w drugim blogu. Nie znaczy to wcale, że kwestia
została już rozwiązana. To na
razie tylko obiecujący trop. Jestem pewien, że
sama próba definitywnego rozwiązania
bazować będzie właśnie na przesłankach wprost nie
korespondujących z dzisiejszym widzeniem spraw. Dziś pytania takie zadają właściwie
tylko uczniowe w liceum. [Jeśli nauczyciel
pozwala im na to – dziś niepozwalanie, to rola
nauczycieli, oczywiście tych nielicznych, którzy wiedzą więcej niż zawartość
podręczników. Inni nauczyciele nie zrozumieją pytań. To nie czasy inkwizycji.] Na studiach, byli licealiści o
pytaniach takich zapominaja. Nie mają czasu na samodzielne myślenie. Nawet ci
najzdolniejsi.
Wstępne
oszacowania
Dane
jakimi dysponujemy wystarczą nam by wykonać odpowiednie obliczenie, a właściwie oszacowanie wielkości Wszechświata w momencie, gdy jego temperatura
była odpowiednio wysoka, zgodnie zresztą z dość (w tym
przypadku) wiarygodnymi przewidywaniami teorii. We wspomnianym już artukule, bazując na zakładanym powyżej
związku długości fali promieniowania reliktowego z rozmiarami Wszechświata,
oszacowaliśmy długość fali tego promieniowania, jak się okazało, z niezłym
wynikiem. Rozumowanie bazujące na tym związku stanowiło dla nas wówczas
podstawę dla przewidywania istnienia promieniowania reliktowego, odkrytego (dla
przypomnienia) w roku 1964 przez Penziasa i Wilsona. Temperatura tego
promieniowania dziś, jak wiadomo, równa jest 2,7K, a rozmiary Dzisiejsze
Wszechświata oszacować można na 15 miliardów lat świetlnych (według arbitralnie
założonej z góry okrągłej wartości współczynnika Hubble’a:
20). Zestawmy więc nasze dane:
Oto
stosowne obliczenie:
Z całą
pewnością przyjąć można, że obliczenie bazujące jedynie na powyższych
przesłankach i użytych przez nas danych, jest daleko posuniętym uproszczeniem,
daje tylko i wyłącznie ogólną orientację (dla
stworzenia inflacyjnej atmosfery). Dodatkowo zwróćmy uwagę na to, że nie
jest nam znany dokładnie wiek Wszechświata, choćby w tym kontekście, że nas
interesują nie miliardy lat, lecz drobne ułamki sekundy. Dodajmy do tego, że
promieniowanie tła, którego temperaturę wykorzystaliśmy w powyższym obliczeniu,
jest reliktem czasów znacznie późniejszych, czasów w których miało miejsce tak
zwane rozprzężenie, czyli separacja materii substancjalnej i promieniowania. Od
tego czasu Wszechświat jest przeźroczysty. Przed tym był „ognistą kulą”.
Wszechświat liczył już sobie wówczas około pół miliona lat (właściwie 300.000 –
700.000 lat). Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż samo promieniowanie
istniało, właściwie od początku (powiedzmy, że prawie). Co ważniejsze, że w
istocie rzeczy nie znamy właściwości materii w chwili 10^-34s (i wcześniej); wykluczone, by istniało już wówczas w ogóle promieniowanie
elektromagnetyczne. Być może w tym właśnie momencie (lub nieco później)
pojawiło się. Do wyniku otrzymanego przez nas powinniśmy ustosunkować się więc
z dużą rezerwą. Wynik ten jednak stworzy racjonalną bazę (patrząc na to okiem
niespecjalisty – specjaliści zanurzeni są po uszy w
aktualnie obowiązujących treściach swych wąskich specjalności) dla hipotezy inflacji,
do której ustosunkowuję się w tym eseju, bazując
właściwie na ustaleniach, do jakich już doszliśmy w poprzednich artykułach. Esej
ten więc w jakimś stopniu stanowi próbę podsumowania dotychczasowych rozważań i
odskocznię dla badań wiążących globalność i całościowość ze strukturą na
poziomie elementarnym (nawet absolutnie).
Teoria GUT
Zgodnie z teorią GUT (Grand
Unified Theory), która unifikować ma oddziaływania silne z elektrosłabymi, na pewnym etapie
doszło do separacji wymienionych wyżej oddziaływań. Wcześniej były one jednak
połączone w jedno, powiedzmy, że pierwotne. A grawitacja? Ta jest jakby poza sprawą. Czy dlatego, gdyż
jest wyłącznie czynnikiem zakrzywiającym przestrzeń, co czyni oddziaływanie to
nieoddziaływaniem? To bardzo wygodny
unik. A grawitacja dualna? To jakaś herezja. Według obowiązującej teorii, najpierw ujawniły się cząstki
X, których obecność jest warunkiem unifikacji, oraz monopole magnetyczne.
Rozpad cząstek X (i ich antycząstek) prowadził do separacji oddziaływań silnych
i elektrosłabych. Rozpad ich nie był jednak symetryczny w sensie czasu rozpadu.
Dlaczego? Czy stwórca był partaczem? Nieeee, po
prostu lubuje się w łamaniu symetrii. Spowodowało to zdecydowaną dominację
(stwierdzaną dziś) materii nad antymaterią, istniejącą do dziś. Jak widać,
teoria elegancko dopasowała się do stanu faktycznego. Zabieg ten w fazie
wstępnej badań jest jak najbardziej uzasadniony. Jak już wiadomo, według mojego modelu, przedstawionego
w artykułach mego drugiego blogu, problem
antymaterii został rozwiązany zupełnie inaczej. Warto w tym momencie, dla
porównania, tę rzecz sobie przypomnieć.
Poważny
problem jednak stanowią monopole magnetyczne. Czy są one jakością fizyczną
realną, czy też są plewami teorii, manifestującymi kres jej stosowalności?
W samej teorii przyjęte są jako byt realny, a nawet konieczny. Posiadają przy
tym bardzo wielką masę, są masywniejsze od zwykłych cząstek nawet 10^15 raza. Dziś jednak nie istnieją (a może jednak?). Elektromagnetyzm materii
dzisiejszej wprost wyklucza ich istnienie. Gdyby nie znikły na jakimś wczesnym
etapie ewolucji materii, na przykład wtedy gdy pojawiło się oddziaływanie
elektromagnetyczne, nawet mała ich liczba spowodowałaby to, że masa
Wszechświata byłaby bardzo duża sprawiając tym jego bardzo szybkie zamknięcie
się, jeszcze zanim by powstały gwiazdy i galaktyki
(zgodnie z podejściem bazującym na równaniu Friedmanna, które jest już anachronizmem). Nasze istnienie przeczy takiemu rozwojowi wypadków. Sam
elektromagnetyzm uwzględniający istnienie monopoli byłby zgoła czymś innym, niż
to, co znamy. Gdybyśmy istnieli, nie bylibyśmy nami. Inna byłyby zupełnie
struktura materii. Wiemy z autopsji co powodują monopole. Jestem za tym, by je
z teorii wyeliminować (łatwiej magnetyczne, niż tytoniowy i spirytusowy). Jak więc znikły nieszczęsne monopole? W jakim
zdarzeniu (przy założeniu, że nie są one li
tylko produktami ubocznymi modelowania)? „Być może wcale nie znikły, tylko
rozproszyły się odpowiednio, na tyle, że znalezienie choćby jednego w naszej
Galaktyce byłoby mało prawdopodobne.” Niezłe rozwiązanie, wbrew
pozorom wcale nie infantylne.
Swoją drogą wcale nie lekceważę monopoli i
nie prześmiewam, choć nie przyjmuję ich za byt faktyczny. Niezależnie od tego
fascynuje mnie zadziwiająca moc nauki, która dotarła już do bytu tkwiacego
bardzo głęboko pod względem skali rozmiarowej i bardzo przy tym masywnego
(nazwanego monopolem), wychodząc z założeń wprost nie korespondujących z
grawitacją. Skąd więc się wzięła masa monopola? Stąd, że układy
oddziaływujących ze sobą (na przykład silnie) cząstek posiadają określony
defekt masy (tak, jak na przykład jądra atomowe). W nieuwzględnianiu
grawitacji, w jej jawnej formie, można jednak dostrzegać defekt tej teorii. Ma wielką masę, a jego silne pole grawitacyjne nie ma wpływu
na otoczenie? Pole grawitacyjne się nie liczy, a
masa monopolu, to inna sprawa. Aaaa chodzi tylko o to, że Wszechświat przy dużej ich ilości może się zamknąć
jeszcze zanim pojawi się ta szkarada, która siebie nazywa człowiekiem i jeszcze gorsza, która psoci wzbudzając wątpliwosci wobec inflacji.
A co jest jeszcze głębiej? Coś jeszcze
masywniejszego? Odpowiedź znajdziecie w serii
artykułów cyklu pierwszego na temat dualnej grawitacji. Tam jednak za bazę posłużyła grawitacja, której działanie w zasięgu
odpowiednio krótkim nie przypomina tego, co znamy z autopsji, a nawet z
obowiązujących dziś sądów (nie mówiąc o przesądach).
Z obliczenia jakie
przeprowadziliśmy wynika, że rozmiary Wszechświata u kresu epoki GUT były rzędu
1 milimetra. Obliczmy teraz jaką drogę przebyć może promień świetlny w ciągu
czasu zamykającego tę epokę. Oto obliczenie:
Wynik zaskakująco różny
od otrzymannego poprzednio. Zupełnie nieuzasadnione jest więc upatrywnie
przyczyn w tym, że wykonując pierwsze obliczenie cofaliśmy się w czasie od
dziś, tu zaś podążaliśmy na przód od chwili zero. Liczba otrzymana w ostatnim
obliczeniu określa właściwie promień horyzontu łącznościowego, a nie promień
grawitacyjny (Schwarzschilda), choćby dlatego, że nie jest znana masa
Wszechświata w tej konkretnej chwili. Jeśli miałby to być promień
Schwarzschilda, masa równa byłaby 20
kg (łatwo to obliczyć). Odpowiadałoby to, tak nawiasem
mówiąc, wypowiedzianej już w rozdziale piątym tezie o sukcesywnym wzroście
masy, skoordynowanym ze wzrostem horyzontu grawitacyjnego. Ale nie o gdybanie
chodzi i nie w tym rzecz.
Wróćmy do
sedna sprawy. Na bazie naszych obliczeń stwierdzamy, że s jest
zdecydowanie mniejsze od rozmiarów Wszechświata wyliczonych przez nas
wcześniej. Czy zatem rozmiary Wszechświata rosły szybciej niż światło? Nie od
razu odpowiemy na to pytanie. Zanim do tego dojdzie zwróćmy uwagę na to, że
rozmiary początkowe wcale nie musiały być zerowe. Wynik obliczenia pierwszego
jest więc w jakiejś mierze spójny z tym założeniem. W tym kontekście wynik
ostatniego obliczenia nie jest adekwatny z domniemaną rzeczywistością. Chyba,
że przebieg ekspansji w jej pierwszej fazie, począwszy od zerowych
(praktycznie) rozmiarów, był inny. A co z monopolami? Jak wyjaśnić płaskość
przestrzeni, a nawet fakt, że w ogóle przestrzeń istnieje? Jak rozwiązać
problem horyzontu? [Problemami
płaskości i horyzontu zajmowaliśmy się wcześniej, w poprzednich artykułach. Dla nas już one nie istnieją. Pytania tu zadane stanowią część relacji, jedną z motywacji
stanowiących bazę dla hipotezy inflacji] Więc może
jednak szybciej niż światło, znacznie szbciej? Od punktowej (praktycznie)
osobliwości do rozmiarów rzędu milimetra, odpowiadających pierwszemu obliczeniu?
Na pomysł przyśpieszonej ekspansji wpadł fizyk amerykański Alan Guth, zajmujący
się teorią GUT (nomen-omen).
Przebieg
procesu inflacji na cenzurowanym.
Oto po
krótce opis sprawy (wraz z pytaniami i okolicznościowymi komentarzami).
Jak
wiadomo, ogólna teoria względności stanowi główne narzędzie badawcze
kosmologii. Na niej bazuje tak zwany model standardowy, zakładający
rozszerzanie się przestrzeni zgodnie z równaniem Friedmanna. Samo rozszerzanie
się jest stanem jakby „zastanym”. Wbrew temu, co sądzą liczni czytelnicy
książek popularno-naukowych, sam fakt ekspansji (ten push do przodu) nie wynika
z równania Friedmanna. Wspominałem już o tym. Równania OTW nie mówią bowiem nic
o tym, jak się to wszystko zaczęło, dlaczego mamy „rozszerzanie się”, pomimo,
że grawitacja, to przecież przyciąganie. „To już było”, gdy OTW wzięła sprawę w
swe ręce. Wraz z tym mikroświat jest domeną
kwantowej teorii pola, dziś stroniącej od grawitacji. Rzeczą
naglącą stało się więc znalezienie fizycznej przyczyny samego Wybuchu. W
sytuacji tej każdy pomysł „trzymający się kupy” zyskuje rangę odkrycia. Dla
wszystkich było rzeczą oczywistą, że tajemnica tkwi w cechach mikroświata. Stąd
już krótka droga do posłużenia się teorią wielkiej unifikacji GUT, a w jej
ramach do pól Higgsa. Pole Higgsa wprowadzono pierwotnie, by umożliwić
spontaniczne łamanie symetrii, co doprowadzić miało do zróżnicowania się
podstawowych cząstek materii, do wyodrębnienia się w ostatecznym rezultacie
kwarków, elektronów i neutrin. Rozkład gęstości energii tego pola nie mógł być
więc gładki. Jednak pole mające być sprawcą procesu inflacyjnego powinno mieć
właśnie rozkład w miarę gładki. To drugie pole nazwano polem inflatonowym. Mnożenie
bytów? Tak, ale z jak najbardziej uzasadnionej potrzeby.
Samą przyczyną inflacji było ogromne ujemne
ciśnienie, które utożsamia się z niezwykle silnym odpychaniem grawitacyjnym.
Dlaczego „grawitacyjnym”? „Dlatego, gdyż to ujemne ciśnienie pola
inflatonowego wywarło ogromną siłę i spowodowało gwałtowne rozszerzanie się
przestrzeni.” Na co ta siła działała? Czy już istniała jakaś
forma materii? Czy do powstania materii wystarczyła „czysta” energia?
Przecież w tym przypadku „energia”, to nie promieniowanie elektromagnetyczne,
to nie fotony, które nie mogły przecież jeszcze istnieć. „Bozony Higgsa,
cząstki X, monopole itd.” Powiedzmy, że nie ma problemu z dojściem do materii
nam znanej. To zresztą w kontekście naszych rozważań sprawa uboczna.
Sama
inflacja nie zapoczątkowała jednak Wybuchu. Zaczęła się nieco później, po
upływie ok. 10^-35 s. Dlaczego?
Otóż, zgodnie z teorią, inflacja jest zdarzeniem, które nastąpiło w istniejącym
już Wszechświecie. Potrzebny był jakiś czas na wytworzenie się pola
inflatonowego, a tym odpowiednio dużego ciśnienia ujemnego. Także
pojawić się musiały cząstki X i monopole, by je inflacja mogła odpowiednio
rozproszyć. Co więc zarobiliśmy dzięki inflacji? Tylko czas, gdyż
przesunęliśmy „wiadomy” początek do tyłu... Co więc spowodowało sam
Wybuch? Chyba jakiś stwórca („jakiś”, więc
z małej litery)... W tym
krótkim czasie poprzedzającym inflację, przestrzeń miała rozszerzać się
wystarczająco powoli, (po to) by temperatura w całym obszarze była jednorodna. Jaki
sens fizyczny miała wówczas temperatura? Oczywiście nie chodzi o średnią
energię kinetyczną cząsteczek, lecz o gęstość energii pola. W porządku. Czy
na samym początku temperatura była nieskończenie wysoka? Nie? Ile mogła wynosić? Ale potem powstał ruch (uporządkowany i chaotyczny nowopowstałych cząstek).
Jaka część tej pierwotnej energii „przeznaczona została” na ruch uporządkowany? Jaka część tej energii stała się
energią wewnętrzną decydującą o temperaturze? Co
ma wspólnego tamta pierwotna temperatura z temperaturą określoną przez ruch
chaotyczny cząstek i promieniowanie? Czy
zmiana temperatury miała charakter ciągły? Przejdźmy nad tym do porządku dziennego (przynajmniej
na razie), tym bardziej, że wstępnie, w innym
miejscu, przedstawiłem już inny zupełnie model w odniesieniu do temperatury.
Wróćmy do rozpoczętego wątku. Dzięki
zachowanej wcześniej jednorodności temperatury, podczas gwałtownego inflacyjnego
rozszerzania się, zachował się stan pierwotny, jednakowy wszędzie. Zachowała
się jednorodność, pomimo braku wzajemnego kontaktu pomiędzy poszczególnymi
częściami („wyjaśnienie” problemu horyzontu). Zachowała się ta sama tendencja
rozwojowa. Przy tym wszelkie niejednorodności wygładziła gwałtowna ekspansja
przestrzeni. A jednak na mnie robi to wrażenie dostosowywania się alibi do
przebiegu śledztwa. Poszczególne części? Wszystko się rozczłonkowało? Nie.
Chodzi o to, co by widział lokalnie obserwator. Zatem jednorodność powszechna
zachowała się, a wszystko, czego nie widzimy, wiemy czym jest, bo jest tym, co
my. Nawet jeśli porusza się szybciej, niż światło? A na granicy
widzialnego z niewidzialnym (lokalnie) mamy prędkość światła? Czego? Tego, z
czego za mikroułamek sekundy powstanie materia masywna? Nawet ja, zanim ze
starości stałem się ociężały, dla kogoś tam byłem jakby fotonem. Jak to
możliwe?
A dlaczego jednak istnieje niejednorodność?
Po prostu dlatego, gdyż wszystkim rządzą prawa kwantowe. Eleganckie wyjście
z opresji. W skutek nieoznaczoności musiały istnieć tu, czy tam (pomimo
wygładzenia, o którym tuż powyżej) przypadkowe odchylenia, fluktuacje. Za ich
przyczyną powstały struktury odosobnione: galaktyki, ich gromady i obszary
pustki między nimi. A dlaczego Wszechświat mimo wszystko jest aż tak
jednorodny? Gdyż Całość została stworzona z jednej tylko fluktuacji pola
inflatonowego. A co z innymi fluktuacjami? To już nie nasza sprawa, tym
bardziej, że nawet naszego rodzinnego bąbelka nie jesteśmy w stanie ogarnąć,
gdyż to, co widzimy, to mikrodrobiazg w porównaniu z całością, drobiazg którego
wielkość wyznacza prędkość światła. A same fluktuacje kwantowe wewnątrz tego
„drobiazgu”, choćby te, z których powstały galaktyki? Otóż to sprawa odpowiedniego
powiększenia. Im lepszy „mikroskop”, tym fluktuacje (w mniejszej skali
rozmiarowej) gwałtowniejsze. Z jakiej zfluktuowanej fluktuacji powstałem ja,
a z jakiej moja szanowna poślubiona? A co wyszło z naszych osobistych,
bynajmniej nie wspólnych (choć astrologicznie dopasowanych) fluktuacji?
Napawające wspólną dumą nowe fluktuacje.
Tak więc Wielka
Unifikacja (GUT), choć nie dotyczy grawitacji i jest teorią kwantową,
dzięki zastosowaniu ujemnego ciśnienia pola inflatonowego, przewidzieć mogła
możliwość zajścia inflacji. To ogromne ciśnienie było przyczyną niezwykle
silnego odpychania grawitacyjnego. Dlaczego raptem grawitacyjnego? Gdyż
rozszerzała się przestrzeń. W tym momencie także ogólna teoria względności
miała więc coś do powiedzenia. Być „in” w inflacji to coś (dlatego nie
flacja).
Właśnie Allan Guth nazwał
ten proces inflacją. Na pomysł ten wpadł rozważając „pola Higgsa”i bazując na
koncepcji „fałszywej próżni”, będącej ponoć przyczyną, jak się sam wyraził,
„bardzo silnego odpychania grawitacyjnego”,
utożsamianego z ujemnym ciśnieniem. Tak to było, gdy wpadł na swój
pomysł. Potem rzecz się rozwinęła (i dalej rozwija, być może po to by
doprowadzić do ostatecznej konkluzji, że... nie tędy droga.).
Odpychanie to spowodować miało więc wykładniczą ekspansję Wszechświata, w
czasie której rozmiary jego miały ulec podwojeniu w ciągu zaledwie 10^-37s. . Inflacja zaszła w bardzo krótkim przedziale czasowym, ale
już to wystarczyło, by nastąpiło około stu (może nawet więcej) podwojeń.
Rozmiary Wszechświata miałyby więc wzrosnąć około 10^30 raza*.
Tak nawiasem mówiąc, jeśli na początku rozmiary były
zerowe, to po tym wykładniczym, imponującym wzroście,... w dalszym ciągu
powinny być zerowe, gdyż iloczyn zera i jakiejkolwiek liczby daje zero.
Widocznie zerowe na początku nie były. Więc jakie były?... Z tego choćby
powodu sama inflacja rozpoczęła się nieco później (czy dla uniknięcia zera?) A
na samym początku jednak zerowe? Osobliwość? Tak się sądzi, pomimo, że iloczyn...
Pomysł inflacji przyjął się szybko, choć nie przekreśla to opcji, według
której osobliwość nie miała miejsca, a początkowe rozmiary zgoła nie były
zerowe. Proces ten zresztą zaczął się „dopiero” po upływie ok. 10^-35s od momentu wybuchu. Wzbudza to pewną wątpliwość: „Dlaczego
nie od samego początku?”, „Dlaczego wtedy, a nie w innym czasie?”
„Dlaczego w ogóle?” oraz wrażenie (pierwsze, na razie intuicyjne) niespójności,
którego zresztą inni (szczególnie ci z Ameryki) wcale nie muszą podzielać.
Jednak czuje się w tym, co ma być obiektywnością przyrodniczą, jakby rękę
człowieka, istoty ułomnej, a nie Stwórcy. A jednak ta hipotetyczna inflacja
dosłownie zmiata wszystkie monopole, gdyż nie dopuszcza do niedopasowań,
których skutkiem mają (miały) one być (grunt to dobrze dopasować się do
niedopasowań). Czy w ogóle (te niedopasowania) istniały? Może. A jeśli już
zaistniały, zostały dzięki inflacji tak bardzo rozproszone, że pomimo swych
właściwości nie mają żadnego wpływu na cechy fizyczne percepowalnego przez nas
mikroświata i naszego otoczenia – tego, co widzimy, patrząc nawet ku najdalszym
galaktykom. „Niedopasowania”? W prawdziej (nie wykombinowanej przez
człowieka) Przyrodzie wszystko pasuje jak ulał. Właśnie to starożytni
nazywali boskością. Dziś „boskość”
emanuje z radia, a w szkołach, z czerni głównych
celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic wspólnego.
Co „zyskaliśmy” dzięki
inflacji?
A prędkość nadświetlna?
„Problematyczność prędkości nadświetlnej jest w zasadzie pozorna, gdyż teoria
względności nie wyklucza jej formalnie, w dodatku mówi się tu właściwie o
zmianach samej czasoprzestrzeni, a nie o ruchu w sensie mechaniki klasycznej.” Interesujące, że mamy tu do
czynienia z intuicyjnym kojarzeniem mechaniki kwantowej z ogólną teorią
względności, co jak na razie, w badaniach podstawowych, nie dało rezultatów
jednoznacznych wobec stojącej temu na przeszkodzie dychotomii (determinizm i indeterminizm). Czy zatem koncepcja, na której bazuje hipoteza inflacji, nie
jest słuszna? Odpowiedź dać mogą tylko dalsze badania. Na razie inflacja zdaje
się wyjaśniać sporo znanych, choć, jak dotąd, nie w pełni zrozumiałych
faktów. Powinna też coś antycypować. Powinna.
Także za sprawą inflacji Wszechświat jest
płaski. W każdym razie uzyskać można dopasowanie teorii do tego
niewątpliwego faktu obserwacyjnego (dzięki usunięciu niedopasowań...). Bazując
na inflacji, w sposób poglądowy płaskość przedstawić można w postaci
powierzchni gigantycznej kuli (którą stał się Wszechświat w wyniku inflacji), tak,
jak płaską jest powierzchnia Ziemi dla nas. Tutaj, jak widać, płaskość jest
tylko przybliżona, a nie immanentna, jak w modelu zaprezentowanym przeze mnie. Bąbelek pola inflatonowego tak się
ma do płaskiej przestrzeni, jak Kula Ziemska do mojego
platfusa.
Formalnie rzecz biorąc problem polega na
tym, że wielkość:
(W - parametr gęstości), zgodnie ze Standardową teorią Wielkiego Wybuchu, bazującą wyłącznie
na równaniach ogólnej teorii względności, w
szczególności na równaniu Friedmanna, stale rośnie. Inflacja odwraca tę
sytuację, co sprawia, że parametr gęstości zbliża się do jedności, oznaczającej
płaskość. Co za
sprytna manipulacja. Tak nawiasem mówiąc, jeśli równanie Friedmana nie
wystarcza dla uzyskania płaskości, to Wszechświat budowany na nim może być
źródłem wątpliwości nawet dużo większych niż powszechne przekonanie o
słuszności drogi, jaką wytycza. Jestem w porządku, gdyż powiedziałem to, jak
widać, szeptem. Jak wiadomo, podejście do
kwestii, zaprezentowane w mych pracach, jest zgoła
odmienne i chyba uzasadnione bardziej dogłębnie, w każdym razie dużo prościej.
Wadą jednak jest to, że bez zaawansowanej matematyki.
Inflacja
„rozprawiła” się również z problemem horyzontu, gdyż wyjaśniła (?) zadziwiającą
jednorodność promieniowania tła (posiadającego charakter promieniowania
cieplnego, ciała doskonale czarnego) pomimo odległości pomiędzy dwoma jego
źródłami, na przykład między obiektami w przeciwnych kierunkach patrzenia,
mogącej przekraczać odległość horyzontu. W przypadku tym nie jest ponoć możliwy
kontakt, gdyż „czas konieczny dla jego realizacji, dłuższy jest niż wiek
Wszechświata”. Już wcześniej, w swych poprzednich
artykułach, zwróciłem uwagę na tę kwestię. Dla przypomnienia, problem horyzontu zilustrowany został w
uproszczeniu następująco, w formie pytania: Czy obiekty znajdujące się po
stronie prawej i lewej od nas (prawie w odległości horyzontu od nas) widzą się
wzajemnie (są ze sobą uzgodnione) pomimo, że odległość między nimi większa jest
niż R? Inflacja „załatwiła ten problem” tym, że tuż przed jej zajściem możliwa
była termalizacja (wzajemny kontakt cieplny, bo chodzi o promieniowanie
termiczne). Że wtedy nie było jeszcze materii substancjalnej
(cząsteczek) i oczywiście promieniowania elektromagnetycznego (mającego być
„cieplnym”), nie wzrusza nikogo. Gwałtowne powiększenie rozmiarów zachowało uzgodniony
stan, wspólne cechy materii, pomimo braku (w następstwie) jakiegokolwiek
kontaktu między rozproszonymi częściami. Stąd jednorodność i izotropia pomimo
braku kontaktu. Zgodnie z moim podejściem do
sprawy, kontakt istniał (i istnieje)
między wszystkimi, od samego początku, bez
potrzeby przesyłania fotonów (patrz artykuły
poprzednie). Teraz już wiem, dlaczego inflacja zaczęła
się dopiero po pewnym czasie od początku Wybuchu. Z nakazu moralnego obowiązku
musiała zaczekać na termalne uzgodnienie tych, którzy się za chwilę rozstaną na
wieki wieków. A czym była ta materia, mająca się uzgodnić termalnie? Otóż była
osobliwością lub osobliwą postosobliwością (dzisiejsze czarne dziury stanowią neoosobliwość).
Czy było wtedy co uzgadniać? Znów powiedziałem cichutko, bo z nikim nie
uzgadniałem.
To nawet sprytne, choć pytanie: „Czy na
prawdę wzajemnie się nie widzą?”, wcale nie jest pozbawione sensu. Ten sens
wysłowiony już został w poprzednich artykułach.
Przypomnijmy sobie że problem zniknie jeśli zrezygnujemy z konepcji
łącznościowej (patrz w szczególności esej pt. „Katastrofa Horyzontalna”). Na niej
właśnie bazuje „termalizacja”, wzbudzająca sporą wątpliwość. W tym
przedinflacyjnym mikroczasie temperatura, jako wielkość opisująca układ będący
w stanie statystycznego nieuporządkowania mnogości nieprzeliczalnych elementów,
nie mogła bowiem jeszcze istnieć. Na samym początku był idealny porządek, pełne
uporządkowanie strukturalne (najniższa wartość entropii). Także moje biurko
jest uporządkowane, gdy zaczynam prace. Co jest potem, nie powiem. Wbrew
powszechnemu przekonaniu, biblijny chaos ma chyba inny sens.
Wróćmy jednak do naszej
relacji. Samo powiększenie rozmiarów przebiegało z zachowaniem cech
warunkowanych przez zasadę kosmologiczną (z zachowaniem skali hubblowskiej).
Dzięki temu właśnie promieniowanie reliktowe biegnące zewsząd jest w zasadzie
identyczne, pomimo, że aktualnie kontakt między tymi obszarami nie istnieje. To
„w zasadzie” jest istotne, gdyż oznacza, że nawet najlepsze uzgodnienie (jak w
życiu) nie jest absolutne. Zatem istnieje możliwość pojawienia się drobnych (na
początku) nieregularności (zmarszczek), które ponoć doprowadziły do stworzenia
charakterystycznej struktury kosmicznej, niejednorodności wizualnej. To jedna z
możliwości, jaką daje hipoteza inflacji – czy bez inflacji nie byłoby to
możliwe?
W moim odczuciu argumentacja inflacyjna
mająca wytłumaczyć jednorodność świata (pomimo niemożliwości wzajemnego
kontaktu) jest jakby troszkę naciągana, między innymi tym, że stanowi próbę
dopasowania się do faktów obserwacyjnych. To dopasowywanie równań do wyników
badań empirycznych stało się nawet rodzajem procedury badawczej. Można to robić
przy założeniu, że same równania sa absolutnie słuszne. A przecież w rze-czywistości
stanowią one mimo wszystko tylko model aktualny, słuszny w ograniczonym (przez
badania empiryczne) zakresie, przyjęty jako obowiązujący, zgodnie z dzisiejszym
widzeniem sprawy. Myślę, że odczucie to podzielają też inni, a przyjmują
inflację „z braku laku”. W poprzednich rozdziałach wskazałem na dużo prostsze
rozwiązanie kwestii, w każdym razie bez potrzeby stosowania karkołomnych
wygibasów myślowych mających dopasować Przyrodę do matematyki. A może to tylko
moje subiektywne wrażenie, moje „nieprzystosowanie lub wprost niedopasowanie”?
W każdym razie inflacyjne wyjaśnienie problemu horyzontu nie w pełni zbieżne
jest z tym, co stwierdziłem w poprzednich artykułach.
Stwierdziłem wręcz, że ci na antypodach (powiedzmy: prawie na antypodach) mimo
wszystko widzą się wzajemnie. Odrzuciłem tym ostatecznie podejście
łącznościowe. Przyczynę niejednorodności wizualnej, według mnie bardziej
„trzymającą się kupy”, podałem w artykułach
poprzednich, w obydwu zresztą blogach, w rozlicznych kontekstach. Ale, czy
mam rację? Racja stanu jest ważniejsza.
Inflacja sprawiła nawet, że pełne
rozmiary bytu, którego częścią jest obserwowany Wszechświat są o niebo większe
niż to, co dane jest naszej obserwacji. W poprzednich artykułach,
a także we wstępie do tej pracy, ustosunkowałem się do sprawy uzasadniając
swe wątpliwości co do ewentualnego istnienia czegoś poza horyzontem, który,
zgodnie z przyjętą tu koncepcją, ogarnia Wszystko. Ale czy logika „chłopskiego
rozumu” wystarcza?
W inflacji upatruje się przyczynę braku
uzgodnienia własności w tym, że „przekaz informacji nie może być szybszy niż
światło”. Łatwo więc powiązać to z obserwowaną niejednorodnością rozkładu
przestrzennego galaktyk. Opis tego w oparciu o hipotezę inflacji jest naturalną
konsekwencją dociekań. W daleko posuniętym uproszczeniu, brak kontaktu
spowodować musiał pojawienie się, na początku, drobnych niejednorodności.
Początkowe drobne zmarszczki zaewoluowały z czasem, dzięki grawitacyjnemu ich
pogłębieniu, w galaktyki, gromady galaktyk, spowodowały niejednorodności ich
przestrzennego rozkładu. Tak zwana Wielka Ściana,
będąca ogromnym zbiorowiskiem galaktyk, wyróżniającym się na tle rozległej
pustki wokół niej, stanowi tego poglądowy przykład. Wszystko pięknie, z tym, że
jako wieczny malkontent i sceptyk odczuwam (intuicyjnie?) w tym wszystkim jakby
„niedopasowanie”, może nawet niekonsekwencję, przepraszam, dopasowywanie
(wyników obserwacji) do matematycznej koncepcji rojącej się od wieloznaczności.
Z jednej strony bowiem inflacji zawdzięczamy jednorodność (dzięki zachowaniu
się uzgodnień z okresu przedinflacyjnego), z drugiej zaś dzięki tejże inflacji
mamy niejednorodność struktury wielkoskalowej, nawet w obszarach, z którymi
jesteśmy w kontakcie (choćby wzrokowym). Zatem niejednorodności pojawiły się
nawet wewnątrz obszaru uzgodnionego absolutnie, gdyż części jego nigdy nie
rozstały się z powodu inflacji. Tylko część (znaczna)
uleciała na wieki wieków. Przecież Wielką Ścianę widzimy, a Wielkiego At-raktora** czujemy. Nie chodzi więc tylko o obszary nie
mogące być ze sobą w kontakcie (z powodu zbyt wielkiej odległości). A może po
prostu dawniej nie widzieliśmy Ściany. Czego jeszcze nie
widzieliśmy? Andromedy? Nas samych w całości (głowa nie widziała kieszeni)? A
Teraz? Widzimy w kieszeni... Wielkiego
Atraktora. To pachnie skandalem (To, co napisałem, czy to, o czym piszę?).
Przyroda z defektem? Stwórca partacz (przepraszam: Partacz)? Nie! O to Go nie
podejrzewam. Jeśli już, to nie On. Niee, przecież tutaj chodzi o fluktuacje
kwantowe w mikroskali ściśniętej materii. To wspaniały patent.
Tak na marginesie: Co ma wspólnego światło,
a właściwie jego prędkość ze zmianami metryki czasoprzestrzeni? Czy uzgodnienie
zachodzić może tylko z prędkościami nie większymi niż c? Bo tak
chce łącznościowy paradygmat? Poza tym, cała przestrzeń rozwija się zgodnie z
tym samym imperatywem fizykalnym, więc sprawa „braku” uzgodnienia nie wchodzi
tu (raczej) w rachubę, w każdym razie w czasie inflacji. Do kwestii tej ustosunkowałem
się we wcześniejszych artykułach wskazując
na „chwilowe” nieuzgodnienie w związku z zajściem przemiany fazowej, wraz z zakończeniem Ureli. A może to ja nie mam racji? Na co się właściwie porywam? Z
motyką na Słońce? Nie. Na Betelgeuse.
Wróćmy do samouzgodnienia
w okresie najwcześniejszym. Świadczyłaby o nim
późniejsza izotropia i jednorodność promieniowania reliktowego. Czy wiązać to
jakoś z inflacją? Trochę trudno, gdyż promieniowanie wówczas jeszcze nie
istniało, a przyczyna jego drobnej niejednorodności jest, moim skromnym
zdaniem, inna niż się dziś przypuszcza. Jaka? Patrz niżej. Zgodnie z
dzisiejszym pojmowaniem sprawy, wyrażając to w prostych słowach możemy
stwierdzić, że rozwój inflacyjny miał rozpocząć się od pojedyńczego „bąbelka”
fluktuacji pola inflatonowego. Ten jeden, rozszerzając się gwałtownie wygładził
wszystkie niejednorodności (czy uwarunkowane przez pola Higgsa?). A jak
powstała wielkoskalowa niejednorodność? Otóż, znów wskutek fluktuacji, która
spowodowała, że sama inflacja zakończyła się w różnych miejscach niedokładnie w
tym samym czasie. Przejście fałszywej próżni w gorącą materię nie zaszło więc
wszędzie równocześnie. To stworzyło „zmarszczki”, a więc też
fluktuacje gęstości materii. Grawitacja od razu z tych fluktuacji utworzyła
centra ściągające materię. Tak rzecz skrótowo przedstawić można w oparciu o
dzisiejsze pojmowanie spraw.
Co na to
empiria?
Zajmijmy się
promieniowaniem tła. Jest ono bardzo jednorodne i izotropowe (to słowo „bardzo”
wskazuje na to, że nie w stu procentach). Oczywiście nie ma sensu brać tu pod
uwagę wykrywalnego wpływu ruchu Ziemi na rozkład temperatury tego
promieniowania, a nawet ruchu naszej Galaktyki w stronę Wielkiego Atraktora.
Chodzi bowiem o niejednorodność uwarunkowaną kosmologicznie. Być może ta
znikoma niejednorodność, wykryta przez satelitę COBE, jest reliktem czasów, w
których nastąpiła separacja promieniowania i materii substancjalnej (zaszła
oczywiście znacznie później niż hipotetyczny proces inflacyjny). To jedna z
możliwych opcji, powiedzmy hipoteza robocza. Dla przypomnienia, proces
separacji rozciągnięty był w czasie na około pół miliona lat. Tak, ale co było
przyczyną tego rozciągnięcia w czasie? Być może przyczyną tego rozciągnięcia w
czasie była niejednorodność przestrzenna rozkładu materii substancjalnej (dziś
obserwowana jako niejednorodność wielkoskalowa), a także niejednorodność
rozkładu temperatury promieniowania, istniejąca już wówczas. Wraz z tym, nie
mam przekonania do tezy, zgodnie z którą przyczyną tego, że rozprzężenie
rozciągnięte było w czasie, był na przykład brak uzgodnienia w istniejącej
wówczas materii, choć tak można by sądzić.
Sądząc z powyższego, nie w rozciągnięciu
rozprzężenia w czasie upatrywać należy pierwotną przyczynę znikomej niejednorodności
promieniowania tła. W dodatku samo promieniowanie istniało od dawna.
Oddziaływanie elektromagnetyczne (a więc i promieniowanie) pojawiło się, zgodnie z moimi przemyśleniami, tuż po przemianie
fazowej, zaraz po trwającym mgnienie braku samouzgodnienia, opisywanym niejednokrotnie wcześniej. Dla przypomnienia, ten brak samouzgodnienia jest, zgodnie
z przyjętym tu założeniem, przyczyną wielkoskalowej niejednorodności materii
substancjalnej, a z tego powodu także przyczyną niejednorodności
promieniowania. Od samego początku nie jest więc to promieniowanie jednorodne w
stopniu absolutnym. Czy zatem nie miał wpływu na tę niejednorodność fakt, że
rozprzężenie rozciągnięte było w czasie (pół miliona lat)? – Z uporem pytam.
Być może obydwie te przyczyny składają się na ostateczny efekt. A może coś
jeszcze? Cierpliwości! Przede wszystkim już teraz można zaryzykować
twierdzenie, że nie inflacja zamieszana jest w tę aferę. Sądzę, że
wyniki badań nie są sprzeczne z powyższymi przypuszczeniami. Wracając do
promieniowania zauważmy, że z całą pewnością „pamięta” ono czasy
najwcześniejsze, gdy tylko pojawiło się oddziaływanie elekromagnetyczne.
Krótkotrwałe nieuzgodnienie kończące przemianę fazową, wspomniane wyżej kilka
razy, na samo promieniowanie miało jednak wpływ
stosunkowo niewielki. Dlaczego? Zauważmy, że Wszystko, co właśnie stawało
się Wszechświatem, ograniczone było horyzontem grawitacyjnym o promieniu,
wszystkiego dwudziestu paru kilometrów (taki w każdym razie będzie wynik
pewnego obliczenia). Co istotniejsze, to to, że nieuzgodnienie dotyczyło
właściwie jedynie materii masywnej, gdyż z natury rzeczy ta nie może poruszać się
z prędkością światła. Na promieniowanie musiało ono mieć jednak wpływ w związku
z ciągłymi intensywnymi przemianami, szczególnie kreacji i anihilacji. Dziś
materia ta (w tym także „ciemna”) tworzy Ściany i Atraktory. Samo promieniowanie
nie było więc odseparowane od materii cząstek, z którymi oddziaływało, a nawet
przez jakiś czas było z nią w równowadze. Stanowiło ono jednak znaczącą
przewagę ilościową. Fotonów było znacznie więcej, niż wszystkich
pozostałych cząstek (razem wziętych). To bardzo ważny szczegół. Z tego
właśnie powodu niejednorodność materii substancjalej (cząstek masywnych)
mogła co najwyżej w nieznacznym stopniu naruszyć jednorodność promieniowania.
To właśnie stwierdzamy patrząc w niebo i badając promieniowanie reliktowe
którego niejednorodność jest właściwie tylko śladowa.
Ostatecznie możemy więc
stwierdzić co następuje: zróżnicowany rozkład przestrzenny materii
substancjalnej, istniejący od pierwszych chwil po przemianie fazowej (mojego chowu) jest przyczyną rozciągnięcia się w
czasie procesu separacji promieniowania i materii substancjalnej
(rozprzężenia), z czym można by wiązać drobną niejednorodność promieniowania
tła wykrytą przez satelitę COBE. Przyczyna tego jest jednak głębsza. Otóż
niejednorodność pojawiła się już w wyniku, zasygnalizowanego już wcześniej, chwilowego braku
uzgodnienia, tuż po zajściu przemiany fazowej. Z jednej strony było to
przyczyną wyraźnej dziś niejednorodności rozkładu materii masywnej, z drugiej
zaś, właśnie w tym krótkim czasie braku samouzgodnienia (i wstępnej fraktalizacji
materii) pojawiło się (wraz z oddziaływaniem elektromagnetycznym)
promieniowanie. Nie mogło więc ono siłą rzeczy być jednorodnym w sposób
absolutny. Niejednorodność wielkoskalowa materii masywnej wraz z
niejednorodnością (od samego początku) promieniowania, spowodowały to, że
rozprzężenie nie było zdarzeniem punktowym (czasowo), że trwało stosunkowo
długo. Jednak wpływ niejednorodności materii masywnej na samo promieniowanie,
jak już wyżej zaznaczyłem, był znikomy, pomimo równowagi między promieniowaniem,
a materią cząstek, jaka już na początku panowała. Fotonów było bowiem ok.
miliarda razy więcej, niż pozostałych cząstek razem wziętych. Nic więc
dziwnego, że stwierdzona obserwacyjnie niejednorodność promieniowania
reliktowego jest znikoma.
Wspominałem już parę razy o obowiązującym
powszechnie twierdzeniu, przyjmowanym niejednokrotnie nawet za pewnik, że
widoczny Wszechświat stanowi tylko część układu znacznie większego. Odnosiłem
się do tego „przekonania” bardzo sceptycznie, właściwie uzasadniałem potrzebę
jego odrzucenia. Hipoteza inflacji wychodzi mu jednak na przeciw. Zasadniczą
przyczyną tego przekonania jest podejście „łącznościowe”.
Istnieje tu określona niekonsekwencja: my stanowimy tylko część Wszechświata,
ale rozważania dotyczące samych jego początków sugerują zupełność
materialno-przestrzeną. Chyba, że straciliśmy z powodu (tym razem tylko)
inflacji, kontakt z dużą częścią macierzystego układu.
Ale to nie wszystko. Według wielu
badaczy, istnienie promieniowania reliktowego w takiej, a nie innej postaci,
zawdzięczać należy inflacji. „Dzięki niej bowiem, pomimo braku uzgadniającego
kontaktu, cechy Wszechświata wszędzie są jednakowe (jednorodność i izotropowość
promieniowania tła, biegnącego z obszarów, zbyt odległych, by mogły być ze sobą w kontakcie).” Przyjmuje się też
(jako rzecz oczywistą), że Wszechświat obserwowalny jest znacznie mniejszy,
niż ten, co powstał z bąbla fluktuacji pola inflatonowego. Promieniowanie reliktowe jest
promieniowaniem cieplnym. Jak wiadomo, temperatura promieniowania cieplnego
zawartego w obszarze zamkniętym, zmienia się liniowo wraz ze zmianami
jego rozmiarów. Na podstawie tego w rozdziale czwartym oszacowana została długość
fali „hipotetycznego” promieniowania reliktowego (zresztą, z zupełnie dobrym
wynikiem). Wykonanie tego obliczenia miało sens przy założeniu, że Wszechświat
tworzy obszar zamknięty. Jeśli przyjmuje się (dziś), że Wszechświat obserwowalny, nie jest
całością, to rozważanie wymiarów dostępnych obserwacji (tylko części układu) nie
daje możliwości wyznaczenia temperatury promieniowania (sposobem
zastosowanym w artykule traktującym o promieniowaniu
tła. Zauważyłem to już na początku tego tekstu. Jeśli jednak temperatura wyznaczona na podstawie
rozmiarów dostępnych (promień hubblowski) daje wynik poprawny, to znak, że
Wszechświat nie jest większy, niż ten percepowalny – hubblowski. Jest to jednak
wyraźnie sprzeczne z konkluzją (do jakiej prowadzi hipoteza inflacji), że
wszechświat jest znacznie większy, niż ten percepowalny. Zatem już choćby z
tego powodu, hipoteza inflacji powinna być odrzucona. A może się mylę?
Jeśli tak, to trzeba znaleźć inne wytłumaczenie dla istnienia promieniowania
reliktowego... Zanim zaczniemy szukac zauważmy, że zaprezentowane rozumowanie
prowadzi do konkluzji, że Wszechświat ograniczony przez horyzont hubblowski
jest Wszystkim. Oczekiwanie czegoś znajdującego się dalej nie ma po prostu
sensu. Oto jeszcze jeden argument potwierdzający wizję Wszechświata
przedstawioną w tej pracy.
To także okazja do wyrażenia wątpliwości, jaką wzbudza podejście łącznościowe,
stosowane dziś w kosmologii.
*) Alan H. Guth – Wszechświat inflacyjny (Prószyński
i S-ka, Warszawa 2000)
**) Wielki Atraktor stanowi obszar bardzo rozległej
„pustki”. Uważa się go za rozległe skupisko ciemnej materii, powodujące
intensywny ruch wielu, setek, może nawet tysięcy galaktyk. Dzięki skrupulatnej
analizie drobnych niejednorodności promieniowania tła stwierdzono, że nasza
Galaktyka przemieszcza się z prędkością ok. 600 km/s w kierunku nie zaznaczonym
wielką liczbą galaktyk, lecz przeciwnie. To kierunek ku Wielkiemu Atraktorowi,
„widocznie niezwykle masywnemu”.
Kontakt: madajg@gazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz