niedziela, 6 kwietnia 2014

Czy rzeczywiście inflacja? A. ©

Józef Gelbard

                       Uwagi i refleksje związane z hipotezą inflacji. A. ©

   Dzisiejsze oblicze Wszechświata, w znacznym stopniu jest konsekwencją warunków jakie panowały i procesów jakie przebiegały w najwcześniejszym, bardzo krótkim okresie, w małym ułamku pierwszej sekundy od chwili „startu”. W okresie tym według sądów dziś przyjętych, temperatura była zcałą pewnością niezwykle wysoka. Gdy  „zmalała” do 10^29K, zgodnie z teorią, wyodrębniły się oddziaływania jądrowe i elektrosłabe. Nastąpiło to po upływie czasu ok. 10^-34s od początku Wybuchu. Oszacujmy dla orientacji wstępnej, rozmiary Wszechświata po upływie tego czasu, przy założeniu, że początkowo były zerowe (osobliwość). Dane jakimi dysponujemy umożliwią nam to, znamy bowiem także temperaturę panującą dziś, oraz dzisiejsze rozmiary Wszechświata. Z termodynamiki wiadomo, że temperatura promieniowania wypełniającego zamkniętą przestrzeń (więc także Wszechświat), zmienia się wraz ze zmianą jej rozmiarów. Zależność przyjąć można za odwrotnie proporcjonalną. Do wniosku tego można też dojść drogą rozumowania. Otóż, temperatura promieniowania określona jest przez długość fali odpowiadającej maksymalnemu natężeniu w widmie ciała doskonale czarnego (prawo Wiena). Rozszerzanie się Wszechświata, wzrost jego rozmiarów liniowych, powinno prowadzić do proporcjonalnego wydłużania się fali promieniowania zawartego w nim, bo jego ilość (liczba fotonów) nie ulega zmianie. Wniosek stąd, że temperatura powinna maleć proporcjonalnie do rozmiarów. Rozumowanie to jest w zasadzie słuszne pod warunkiem zupełności przestrzennej układu. Rozszerzanie się całości daje indykację wzrostu długości fali. Jeśli Wszechświat obserwowalny nie jest wszystkim, jest częścią większego układu, przewidywanie dotyczące długości fali promieniowania reliktowego, właściwie nie ma sensu. Mimo to wprost automatycznie (dziś) zakłada się, że obserwowalny Wszechświat jest częścią, nawet znikomą, czegoś znacznie większego. Zatem ocena temperatury promieniowania reliktowego nie ma sensu. A jednak przewidziana została Przez Gamowa poprawnie. Nawet moje wprost amatorskie oszacowania w artykule poświęconym promieniowaniu reliktowemu prowadziły do wyników z grubsza zbieżnych z cechami faktyczmnego promieniowania. Jaki stąd wniosek? Otóż ten, że Wszechświat przez nas percepowany jest Wszystkością. Dodam od siebie, że horyzont grawitacyjno-hubblowski zamyka go całkowicie. Hipoteza (daleko temu brakuje do miana teorii) inflacji prowadzi wprost do mniemania, że to, co widać nie jest wszystkim, że to nawet drobna część całości. Dla wielu stało się mniemanie to nawet założeniem wstępnym, pomimo, że nie jest ono spójne z ilościowymi cechami promieniowania reliktowego. 

   Odrębny problem, wcale nie tuzinkowy, stanowi wyjaśnienie zmian długości fali fotonu w powiązaniu z jego strukturą (?). Ciekawe, jaki jest związek tej struktury ze zmianami rozmiarów Wszechświata. Skąd, na przykład, foton wie, że Wszechświat rozszerza się i w jaki sposób wpływa to na jego budowę, decydującą o takiej, a nie innej częstotliwości promieniowania jakie tworzy wraz z identycznymi sobie? Zająłem się tym w drugim blogu. Nie znaczy to wcale, że kwestia została już rozwiązana. To na razie tylko obiecujący trop. Jestem pewien, że sama próba definitywnego rozwiązania bazować będzie właśnie na przesłankach wprost nie korespondujących z dzisiejszym widzeniem spraw. Dziś pytania takie zadają właściwie tylko uczniowe w liceum. [Jeśli nauczyciel pozwala im na to – dziś niepozwalanie, to rola nauczycieli, oczywiście tych nielicznych, którzy wiedzą więcej niż zawartość podręczników. Inni nauczyciele nie zrozumieją pytań. To nie czasy inkwizycji.] Na studiach, byli licealiści o pytaniach takich zapominaja. Nie mają czasu na samodzielne myślenie. Nawet ci najzdolniejsi.

Wstępne oszacowania 
   Dane jakimi dysponujemy wystarczą nam by wykonać odpowiednie obliczenie, a właściwie oszacowanie wielkości Wszechświata w momencie, gdy jego temperatura była odpowiednio wysoka, zgodnie zresztą z dość (w tym przypadku) wiarygodnymi przewidywaniami teorii. We wspomnianym już artukule, bazując na zakładanym powyżej związku długości fali promieniowania reliktowego z rozmiarami Wszechświata, oszacowaliśmy długość fali tego promieniowania, jak się okazało, z niezłym wynikiem. Rozumowanie bazujące na tym związku stanowiło dla nas wówczas podstawę dla przewidywania istnienia promieniowania reliktowego, odkrytego (dla przypomnienia) w roku 1964 przez Penziasa i Wilsona. Temperatura tego promieniowania dziś, jak wiadomo, równa jest 2,7K, a rozmiary Dzisiejsze Wszechświata oszacować można na 15 miliardów lat świetlnych (według arbitralnie założonej z góry okrągłej wartości współczynnika Hubble’a: 20). Zestawmy więc nasze dane: 
Oto stosowne obliczenie:
Z całą pewnością przyjąć można, że obliczenie bazujące jedynie na powyższych przesłankach i użytych przez nas danych, jest daleko posuniętym uproszczeniem, daje tylko i wyłącznie ogólną orientację (dla stworzenia inflacyjnej atmosfery). Dodatkowo zwróćmy uwagę na to, że nie jest nam znany dokładnie wiek Wszechświata, choćby w tym kontekście, że nas interesują nie miliardy lat, lecz drobne ułamki sekundy. Dodajmy do tego, że promieniowanie tła, którego temperaturę wykorzystaliśmy w powyższym obliczeniu, jest reliktem czasów znacznie późniejszych, czasów w których miało miejsce tak zwane rozprzężenie, czyli separacja materii substancjalnej i promieniowania. Od tego czasu Wszechświat jest przeźroczysty. Przed tym był „ognistą kulą”. Wszechświat liczył już sobie wówczas około pół miliona lat (właściwie 300.000 – 700.000 lat). Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż samo promieniowanie istniało, właściwie od początku (powiedzmy, że prawie). Co ważniejsze, że w istocie rzeczy nie znamy właściwości materii w chwili 10^-34s (i wcześniej); wykluczone, by istniało już wówczas w ogóle promieniowanie elektromagnetyczne. Być może w tym właśnie momencie (lub nieco później) pojawiło się. Do wyniku otrzymanego przez nas powinniśmy ustosunkować się więc z dużą rezerwą. Wynik ten jednak stworzy racjonalną bazę (patrząc na to okiem niespecjalisty – specjaliści zanurzeni są po uszy w aktualnie obowiązujących treściach swych wąskich specjalności) dla hipotezy inflacji, do której ustosunkowuję się w tym eseju, bazując właściwie na ustaleniach, do jakich już doszliśmy w poprzednich artykułach.  Esej ten więc w jakimś stopniu stanowi próbę podsumowania dotychczasowych rozważań i odskocznię dla badań wiążących globalność i całościowość ze strukturą na poziomie elementarnym (nawet absolutnie). 

Teoria GUT
   Zgodnie z teorią GUT (Grand Unified Theory), która unifikować ma oddziaływania silne z elektrosłabymi, na  pewnym etapie doszło do separacji wymienionych wyżej oddziaływań. Wcześniej były one jednak połączone w jedno, powiedzmy, że pierwotne. A grawitacja? Ta jest jakby poza sprawą. Czy dlatego, gdyż jest wyłącznie czynnikiem zakrzywiającym przestrzeń, co czyni oddziaływanie to nieoddziaływaniem? To bardzo wygodny unik. A grawitacja dualna? To jakaś herezja. Według obowiązującej teorii, najpierw ujawniły się cząstki X, których obecność jest warunkiem unifikacji, oraz monopole magnetyczne. Rozpad cząstek X (i ich antycząstek) prowadził do separacji oddziaływań silnych i elektrosłabych. Rozpad ich nie był jednak symetryczny w sensie czasu rozpadu. Dlaczego? Czy stwórca był partaczem? Nieeee, po prostu lubuje się w łamaniu symetrii.  Spowodowało to zdecydowaną dominację (stwierdzaną dziś) materii nad antymaterią, istniejącą do dziś. Jak widać, teoria elegancko dopasowała się do stanu faktycznego. Zabieg ten w fazie wstępnej badań jest jak najbardziej uzasadniony. Jak już wiadomo, według mojego modelu, przedstawionego w artykułach mego drugiego blogu, problem antymaterii został rozwiązany zupełnie inaczej. Warto w tym momencie, dla porównania, tę rzecz sobie przypomnieć.
   Poważny problem jednak stanowią monopole magnetyczne. Czy są one jakością fizyczną realną, czy też są plewami teorii, manifestującymi kres jej stosowalności? W samej teorii przyjęte są jako byt realny, a nawet konieczny. Posiadają przy tym bardzo wielką masę, są masywniejsze od zwykłych cząstek nawet 10^15 raza. Dziś jednak nie istnieją (a może jednak?). Elektromagnetyzm materii dzisiejszej wprost wyklucza ich istnienie. Gdyby nie znikły na jakimś wczesnym etapie ewolucji materii, na przykład wtedy gdy pojawiło się oddziaływanie elektromagnetyczne, nawet mała ich liczba spowodowałaby to, że masa Wszechświata byłaby bardzo duża sprawiając tym jego bardzo szybkie zamknięcie się, jeszcze zanim by powstały gwiazdy i galaktyki (zgodnie z podejściem bazującym na równaniu Friedmanna, które jest już anachronizmem). Nasze istnienie przeczy takiemu rozwojowi wypadków. Sam elektromagnetyzm uwzględniający istnienie monopoli byłby zgoła czymś innym, niż to, co znamy. Gdybyśmy istnieli, nie bylibyśmy nami. Inna byłyby zupełnie struktura materii. Wiemy z autopsji co powodują monopole. Jestem za tym, by je z teorii wyeliminować (łatwiej magnetyczne, niż tytoniowy i spirytusowy). Jak więc znikły nieszczęsne monopole? W jakim zdarzeniu (przy założeniu, że nie są one li tylko produktami ubocznymi modelowania)? „Być może wcale nie znikły, tylko rozproszyły się odpowiednio, na tyle, że znalezienie choćby jednego w naszej Galaktyce byłoby mało prawdopodobne. Niezłe rozwiązanie, wbrew pozorom wcale nie infantylne.

   Swoją drogą wcale nie lekceważę monopoli i nie prześmiewam, choć nie przyjmuję ich za byt faktyczny. Niezależnie od tego fascynuje mnie zadziwiająca moc nauki, która dotarła już do bytu tkwiacego bardzo głęboko pod względem skali rozmiarowej i bardzo przy tym masywnego (nazwanego monopolem), wychodząc z założeń wprost nie korespondujących z grawitacją. Skąd więc się wzięła masa monopola? Stąd, że układy oddziaływujących ze sobą (na przykład silnie) cząstek posiadają określony defekt masy (tak, jak na przykład jądra atomowe). W nieuwzględnianiu grawitacji, w jej jawnej formie, można jednak dostrzegać defekt tej teorii. Ma wielką masę, a jego silne pole grawitacyjne nie ma wpływu na otoczenie? Pole grawitacyjne się nie liczy, a masa monopolu, to inna sprawa. Aaaa chodzi tylko o to, że Wszechświat przy dużej ich ilości może się zamknąć jeszcze zanim pojawi się ta szkarada, która siebie nazywa człowiekiem i jeszcze gorsza, która psoci  wzbudzając wątpliwosci wobec inflacji.  
   A co jest jeszcze głębiej? Coś jeszcze masywniejszego? Odpowiedź znajdziecie w serii artykułów cyklu pierwszego na temat dualnej grawitacji. Tam jednak za bazę posłużyła grawitacja, której działanie w zasięgu odpowiednio krótkim nie przypomina tego, co znamy z autopsji, a nawet z obowiązujących dziś sądów (nie mówiąc o przesądach).

Z obliczenia jakie przeprowadziliśmy wynika, że rozmiary Wszechświata u kresu epoki GUT były rzędu 1 milimetra. Obliczmy teraz jaką drogę przebyć może promień świetlny w ciągu czasu zamykającego tę epokę. Oto obliczenie:
Wynik zaskakująco różny od otrzymannego poprzednio. Zupełnie nieuzasadnione jest więc upatrywnie przyczyn w tym, że wykonując pierwsze obliczenie cofaliśmy się w czasie od dziś, tu zaś podążaliśmy na przód od chwili zero. Liczba otrzymana w ostatnim obliczeniu określa właściwie promień horyzontu łącznościowego, a nie promień grawitacyjny (Schwarzschilda), choćby dlatego, że nie jest znana masa Wszechświata w tej konkretnej chwili. Jeśli miałby to być promień Schwarzschilda, masa równa byłaby 20 kg (łatwo to obliczyć). Odpowiadałoby to, tak nawiasem mówiąc, wypowiedzianej już w rozdziale piątym tezie o sukcesywnym wzroście masy, skoordynowanym ze wzrostem horyzontu grawitacyjnego. Ale nie o gdybanie chodzi i nie w tym rzecz.
  Wróćmy do sedna sprawy. Na bazie naszych obliczeń stwierdzamy, że s jest zdecydowanie mniejsze od rozmiarów Wszechświata wyliczonych przez nas wcześniej. Czy zatem rozmiary Wszechświata rosły szybciej niż światło? Nie od razu odpowiemy na to pytanie. Zanim do tego dojdzie zwróćmy uwagę na to, że rozmiary początkowe wcale nie musiały być zerowe. Wynik obliczenia pierwszego jest więc w jakiejś mierze spójny z tym założeniem. W tym kontekście wynik ostatniego obliczenia nie jest adekwatny z domniemaną rzeczywistością. Chyba, że przebieg ekspansji w jej pierwszej fazie, począwszy od zerowych (praktycznie) rozmiarów, był inny. A co z monopolami? Jak wyjaśnić płaskość przestrzeni, a nawet fakt, że w ogóle przestrzeń istnieje? Jak rozwiązać problem horyzontu?  [Problemami płaskości i horyzontu zajmowaliśmy się wcześniej, w poprzednich artykułach. Dla nas już one nie istnieją. Pytania tu zadane stanowią część relacji, jedną z motywacji stanowiących bazę dla hipotezy inflacji]   Więc może jednak szybciej niż światło, znacznie szbciej? Od punktowej (praktycznie) osobliwości do rozmiarów rzędu milimetra, odpowiadających pierwszemu obliczeniu? Na pomysł przyśpieszonej ekspansji wpadł fizyk amerykański Alan Guth, zajmujący się teorią GUT (nomen-omen).

Przebieg procesu inflacji na cenzurowanym.
   Oto po krótce opis sprawy (wraz z pytaniami i okolicznościowymi komentarzami).
Jak wiadomo, ogólna teoria względności stanowi główne narzędzie badawcze kosmologii. Na niej bazuje tak zwany model standardowy, zakładający rozszerzanie się przestrzeni zgodnie z równaniem Friedmanna. Samo rozszerzanie się jest stanem jakby „zastanym”. Wbrew temu, co sądzą liczni czytelnicy książek popularno-naukowych, sam fakt ekspansji (ten push do przodu) nie wynika z równania Friedmanna. Wspominałem już o tym. Równania OTW nie mówią bowiem nic o tym, jak się to wszystko zaczęło, dlaczego mamy „rozszerzanie się”, pomimo, że grawitacja, to przecież przyciąganie. „To już było”, gdy OTW wzięła sprawę w swe ręce. Wraz z tym mikroświat jest domeną kwantowej teorii pola, dziś stroniącej od grawitacji. Rzeczą naglącą stało się więc znalezienie fizycznej przyczyny samego Wybuchu. W sytuacji tej każdy pomysł „trzymający się kupy” zyskuje rangę odkrycia. Dla wszystkich było rzeczą oczywistą, że tajemnica tkwi w cechach mikroświata. Stąd już krótka droga do posłużenia się teorią wielkiej unifikacji GUT, a w jej ramach do pól Higgsa. Pole Higgsa wprowadzono pierwotnie, by umożliwić spontaniczne łamanie symetrii, co doprowadzić miało do zróżnicowania się podstawowych cząstek materii, do wyodrębnienia się w ostatecznym rezultacie kwarków, elektronów i neutrin. Rozkład gęstości energii tego pola nie mógł być więc gładki. Jednak pole mające być sprawcą procesu inflacyjnego powinno mieć właśnie rozkład w miarę gładki. To drugie pole nazwano polem inflatonowym. Mnożenie bytów? Tak, ale z jak najbardziej uzasadnionej potrzeby.    
   Samą przyczyną inflacji było ogromne ujemne ciśnienie, które utożsamia się z niezwykle silnym odpychaniem grawitacyjnym. Dlaczego „grawitacyjnym”? „Dlatego, gdyż to ujemne ciśnienie pola inflatonowego wywarło ogromną siłę i spowodowało gwałtowne rozszerzanie się przestrzeni.Na co ta siła działała? Czy już istniała jakaś forma materii? Czy do powstania materii wystarczyła „czysta” energia? Przecież w tym przypadku „energia”, to nie promieniowanie elektromagnetyczne, to nie fotony, które nie mogły przecież jeszcze istnieć. „Bozony Higgsa, cząstki X, monopole itd.” Powiedzmy, że nie ma problemu z dojściem do materii nam znanej. To zresztą w kontekście naszych rozważań sprawa uboczna.
   Sama inflacja nie zapoczątkowała jednak Wybuchu. Zaczęła się nieco później, po upływie ok. 10^-35 s.  Dlaczego? Otóż, zgodnie z teorią, inflacja jest zdarzeniem, które nastąpiło w istniejącym już Wszechświecie. Potrzebny był jakiś czas na wytworzenie się pola inflatonowego, a tym odpowiednio dużego ciśnienia ujemnego. Także pojawić się musiały cząstki X i monopole, by je inflacja mogła odpowiednio rozproszyć. Co więc zarobiliśmy dzięki inflacji? Tylko czas, gdyż przesunęliśmy „wiadomy” początek do tyłu... Co więc spowodowało sam Wybuch? Chyba jakiś stwórca („jakiś”, więc  z małej litery)...  W tym krótkim czasie poprzedzającym inflację, przestrzeń miała rozszerzać się wystarczająco powoli, (po to) by temperatura w całym obszarze była jednorodna. Jaki sens fizyczny miała wówczas temperatura? Oczywiście nie chodzi o średnią energię kinetyczną cząsteczek, lecz o gęstość energii pola. W porządku. Czy na samym początku temperatura była nieskończenie wysoka? Nie? Ile mogła wynosić? Ale potem powstał ruch (uporządkowany i chaotyczny nowopowstałych cząstek). Jaka część tej pierwotnej energii „przeznaczona została” na ruch uporządkowany? Jaka część tej energii stała się energią wewnętrzną decydującą o temperaturze? Co ma wspólnego tamta pierwotna temperatura z temperaturą określoną przez ruch chaotyczny cząstek i promieniowanie? Czy zmiana temperatury miała charakter ciągły?  Przejdźmy nad tym do porządku dziennego (przynajmniej na razie), tym bardziej, że wstępnie, w innym miejscu, przedstawiłem już inny zupełnie model w odniesieniu do temperatury.
   Wróćmy do rozpoczętego wątku. Dzięki zachowanej wcześniej jednorodności temperatury, podczas gwałtownego inflacyjnego rozszerzania się, zachował się stan pierwotny, jednakowy wszędzie. Zachowała się jednorodność, pomimo braku wzajemnego kontaktu pomiędzy poszczególnymi częściami („wyjaśnienie” problemu horyzontu). Zachowała się ta sama tendencja rozwojowa. Przy tym wszelkie niejednorodności wygładziła gwałtowna ekspansja przestrzeni. A jednak na mnie robi to wrażenie dostosowywania się alibi do przebiegu śledztwa. Poszczególne części? Wszystko się rozczłonkowało? Nie. Chodzi o to, co by widział lokalnie obserwator. Zatem jednorodność powszechna zachowała się, a wszystko, czego nie widzimy, wiemy czym jest, bo jest tym, co my. Nawet jeśli porusza się szybciej, niż światło? A na granicy widzialnego z niewidzialnym (lokalnie) mamy prędkość światła? Czego? Tego, z czego za mikroułamek sekundy powstanie materia masywna? Nawet ja, zanim ze starości stałem się ociężały, dla kogoś tam byłem jakby fotonem. Jak to możliwe?
   A dlaczego jednak istnieje niejednorodność? Po prostu dlatego, gdyż wszystkim rządzą prawa kwantowe. Eleganckie wyjście z opresji. W skutek nieoznaczoności musiały istnieć tu, czy tam (pomimo wygładzenia, o którym tuż powyżej) przypadkowe odchylenia, fluktuacje. Za ich przyczyną powstały struktury odosobnione: galaktyki, ich gromady i obszary pustki między nimi. A dlaczego Wszechświat mimo wszystko jest aż tak jednorodny? Gdyż Całość została stworzona z jednej tylko fluktuacji pola inflatonowego. A co z innymi fluktuacjami? To już nie nasza sprawa, tym bardziej, że nawet naszego rodzinnego bąbelka nie jesteśmy w stanie ogarnąć, gdyż to, co widzimy, to mikrodrobiazg w porównaniu z całością, drobiazg którego wielkość wyznacza prędkość światła. A same fluktuacje kwantowe wewnątrz tego „drobiazgu”, choćby te, z których powstały galaktyki? Otóż to sprawa odpowiedniego powiększenia. Im lepszy „mikroskop”, tym fluktuacje (w mniejszej skali rozmiarowej) gwałtowniejsze. Z jakiej zfluktuowanej fluktuacji powstałem ja, a z jakiej moja szanowna poślubiona? A co wyszło z naszych osobistych, bynajmniej nie wspólnych (choć astrologicznie dopasowanych) fluktuacji? Napawające wspólną dumą nowe fluktuacje.
    Tak więc Wielka Unifikacja (GUT), choć nie dotyczy grawitacji i jest teorią kwantową, dzięki zastosowaniu ujemnego ciśnienia pola inflatonowego, przewidzieć mogła możliwość zajścia inflacji. To ogromne ciśnienie było przyczyną niezwykle silnego odpychania grawitacyjnego. Dlaczego raptem grawitacyjnego? Gdyż rozszerzała się przestrzeń. W tym momencie także ogólna teoria względności miała więc coś do powiedzenia. Być „in” w inflacji to coś (dlatego nie  flacja).  
       Właśnie Allan Guth nazwał ten proces inflacją. Na pomysł ten wpadł rozważając „pola Higgsa”i bazując na koncepcji „fałszywej próżni”, będącej ponoć przyczyną, jak się sam wyraził, „bardzo silnego odpychania grawitacyjnego”, utożsamianego z ujemnym ciśnieniem. Tak to było, gdy wpadł na swój pomysł. Potem rzecz się rozwinęła (i dalej rozwija, być może po to by doprowadzić do ostatecznej konkluzji, że... nie tędy droga.).
   Odpychanie to spowodować miało więc wykładniczą ekspansję Wszechświata, w czasie której rozmiary jego miały ulec podwojeniu w ciągu zaledwie 10^-37s. . Inflacja zaszła w bardzo krótkim przedziale czasowym, ale już to wystarczyło, by nastąpiło około stu (może nawet więcej) podwojeń. Rozmiary Wszechświata miałyby więc wzrosnąć około 10^30  raza*.
Tak nawiasem mówiąc, jeśli na początku rozmiary były zerowe, to po tym wykładniczym, imponującym wzroście,... w dalszym ciągu powinny być zerowe, gdyż iloczyn zera i jakiejkolwiek liczby daje zero. Widocznie zerowe na początku nie były. Więc jakie były?... Z tego choćby powodu sama inflacja rozpoczęła się nieco później (czy dla uniknięcia zera?) A na samym początku jednak zerowe? Osobliwość? Tak się sądzi, pomimo, że iloczyn...
Pomysł inflacji przyjął się szybko, choć nie przekreśla to opcji, według której osobliwość nie miała miejsca, a początkowe rozmiary zgoła nie były zerowe. Proces ten zresztą zaczął się „dopiero” po upływie ok. 10^-35s od momentu wybuchu. Wzbudza to pewną wątpliwość: „Dlaczego nie od samego początku?, „Dlaczego wtedy, a nie w innym czasie? „Dlaczego w ogóle?” oraz wrażenie (pierwsze, na razie intuicyjne) niespójności, którego zresztą inni (szczególnie ci z Ameryki) wcale nie muszą podzielać. Jednak czuje się w tym, co ma być obiektywnością przyrodniczą, jakby rękę człowieka, istoty ułomnej, a nie Stwórcy. A jednak ta hipotetyczna inflacja dosłownie zmiata wszystkie monopole, gdyż nie dopuszcza do niedopasowań, których skutkiem mają (miały) one być (grunt to dobrze dopasować się do niedopasowań). Czy w ogóle (te niedopasowania) istniały? Może. A jeśli już zaistniały, zostały dzięki inflacji tak bardzo rozproszone, że pomimo swych właściwości nie mają żadnego wpływu na cechy fizyczne percepowalnego przez nas mikroświata i naszego otoczenia – tego, co widzimy, patrząc nawet ku najdalszym galaktykom. „Niedopasowania”? W prawdziej (nie wykombinowanej przez człowieka) Przyrodzie wszystko pasuje jak ulał. Właśnie to starożytni nazywali boskością. Dziś „boskość” emanuje z radia, a w szkołach, z czerni głównych celebrytów wychowania i edukacji, z tamtą boskością nie mając nic wspólnego. 

Co zyskaliśmy dzięki inflacji?
   A prędkość nadświetlna? „Problematyczność prędkości nadświetlnej jest w zasadzie pozorna, gdyż teoria względności nie wyklucza jej formalnie, w dodatku mówi się tu właściwie o zmianach samej czasoprzestrzeni, a nie o ruchu w sensie mechaniki klasycznej. Interesujące, że mamy tu do czynienia z intuicyjnym kojarzeniem mechaniki kwantowej z ogólną teorią względności, co jak na razie, w badaniach podstawowych, nie dało rezultatów jednoznacznych wobec stojącej temu na przeszkodzie dychotomii (determinizm i indeterminizm). Czy zatem koncepcja, na której bazuje hipoteza inflacji, nie jest słuszna? Odpowiedź dać mogą tylko dalsze badania. Na razie inflacja zdaje się wyjaśniać sporo znanych, choć, jak dotąd, nie w pełni zrozumiałych faktów. Powinna też coś antycypować. Powinna.
   Także za sprawą inflacji Wszechświat jest płaski. W każdym razie uzyskać można dopasowanie teorii do tego niewątpliwego faktu obserwacyjnego (dzięki usunięciu niedopasowań...). Bazując na inflacji, w sposób poglądowy płaskość przedstawić można w postaci powierzchni gigantycznej kuli (którą stał się Wszechświat w wyniku inflacji), tak, jak płaską jest powierzchnia Ziemi dla nas. Tutaj, jak widać, płaskość jest tylko przybliżona, a nie immanentna, jak w modelu zaprezentowanym przeze mnie. Bąbelek pola inflatonowego tak się ma do płaskiej przestrzeni, jak Kula Ziemska do mojego platfusa.
   Formalnie rzecz biorąc problem polega na tym, że wielkość:
(W - parametr gęstości), zgodnie ze Standardową teorią Wielkiego Wybuchu, bazującą wyłącznie na równaniach ogólnej teorii względności, w szczególności na równaniu Friedmanna, stale rośnie. Inflacja odwraca tę sytuację, co sprawia, że parametr gęstości zbliża się do jedności, oznaczającej płaskość.    Co za sprytna manipulacja. Tak nawiasem mówiąc, jeśli równanie Friedmana nie wystarcza dla uzyskania płaskości, to Wszechświat budowany na nim może być źródłem wątpliwości nawet dużo większych niż powszechne przekonanie o słuszności drogi, jaką wytycza. Jestem w porządku, gdyż powiedziałem to, jak widać, szeptem.     Jak wiadomo, podejście do kwestii, zaprezentowane w mych pracach, jest zgoła odmienne i chyba uzasadnione bardziej dogłębnie, w każdym razie dużo prościej. Wadą jednak jest to, że bez zaawansowanej matematyki.
   Inflacja „rozprawiła” się również z problemem horyzontu, gdyż wyjaśniła (?) zadziwiającą jednorodność promieniowania tła (posiadającego charakter promieniowania cieplnego, ciała doskonale czarnego) pomimo odległości pomiędzy dwoma jego źródłami, na przykład między obiektami w przeciwnych kierunkach patrzenia, mogącej przekraczać odległość horyzontu. W przypadku tym nie jest ponoć możliwy kontakt, gdyż „czas konieczny dla jego realizacji, dłuższy jest niż wiek Wszechświata”. Już wcześniej, w swych poprzednich artykułach, zwróciłem uwagę na tę kwestię. Dla przypomnienia, problem horyzontu zilustrowany został w uproszczeniu następująco, w formie pytania: Czy obiekty znajdujące się po stronie prawej i lewej od nas (prawie w odległości horyzontu od nas) widzą się wzajemnie (są ze sobą uzgodnione) pomimo, że odległość między nimi większa jest niż R? Inflacja „załatwiła ten problem” tym, że tuż przed jej zajściem możliwa była termalizacja (wzajemny kontakt cieplny, bo chodzi o promieniowanie termiczne). Że wtedy nie było jeszcze materii substancjalnej (cząsteczek) i oczywiście promieniowania elektromagnetycznego (mającego być „cieplnym”), nie wzrusza nikogo. Gwałtowne powiększenie rozmiarów zachowało uzgodniony stan, wspólne cechy materii, pomimo braku (w następstwie) jakiegokolwiek kontaktu między rozproszonymi częściami. Stąd jednorodność i izotropia pomimo braku kontaktu. Zgodnie z moim podejściem do sprawy, kontakt istniał (i istnieje) między wszystkimi, od samego początku, bez potrzeby przesyłania fotonów (patrz artykuły poprzednie).      Teraz już wiem, dlaczego inflacja zaczęła się dopiero po pewnym czasie od początku Wybuchu. Z nakazu moralnego obowiązku musiała zaczekać na termalne uzgodnienie tych, którzy się za chwilę rozstaną na wieki wieków. A czym była ta materia, mająca się uzgodnić termalnie? Otóż była osobliwością lub osobliwą postosobliwością (dzisiejsze czarne dziury stanowią neoosobliwość). Czy było wtedy co uzgadniać? Znów powiedziałem cichutko, bo z nikim nie uzgadniałem.  
   To nawet sprytne, choć pytanie: „Czy na prawdę wzajemnie się nie widzą?”, wcale nie jest pozbawione sensu. Ten sens wysłowiony już został w poprzednich artykułach. Przypomnijmy sobie że problem zniknie jeśli zrezygnujemy z konepcji łącznościowej (patrz w szczególności esej pt. Katastrofa Horyzontalna). Na niej właśnie bazuje „termalizacja”, wzbudzająca sporą wątpliwość. W tym przedinflacyjnym mikroczasie temperatura, jako wielkość opisująca układ będący w stanie statystycznego nieuporządkowania mnogości nieprzeliczalnych elementów, nie mogła bowiem jeszcze istnieć. Na samym początku był idealny porządek, pełne uporządkowanie strukturalne (najniższa wartość entropii). Także moje biurko jest uporządkowane, gdy zaczynam prace. Co jest potem, nie powiem. Wbrew powszechnemu przekonaniu, biblijny chaos ma chyba inny sens.            
   Wróćmy jednak do naszej relacji. Samo powiększenie rozmiarów przebiegało z zachowaniem cech warunkowanych przez zasadę kosmologiczną (z zachowaniem skali hubblowskiej). Dzięki temu właśnie promieniowanie reliktowe biegnące zewsząd jest w zasadzie identyczne, pomimo, że aktualnie kontakt między tymi obszarami nie istnieje. To „w zasadzie” jest istotne, gdyż oznacza, że nawet najlepsze uzgodnienie (jak w życiu) nie jest absolutne. Zatem istnieje możliwość pojawienia się drobnych (na początku) nieregularności (zmarszczek), które ponoć doprowadziły do stworzenia charakterystycznej struktury kosmicznej, niejednorodności wizualnej. To jedna z możliwości, jaką daje hipoteza inflacji – czy bez inflacji nie byłoby to możliwe?
   W moim odczuciu argumentacja inflacyjna mająca wytłumaczyć jednorodność świata (pomimo niemożliwości wzajemnego kontaktu) jest jakby troszkę naciągana, między innymi tym, że stanowi próbę dopasowania się do faktów obserwacyjnych. To dopasowywanie równań do wyników badań empirycznych stało się nawet rodzajem procedury badawczej. Można to robić przy założeniu, że same równania sa absolutnie słuszne. A przecież w rze-czywistości stanowią one mimo wszystko tylko model aktualny, słuszny w ograniczonym (przez badania empiryczne) zakresie, przyjęty jako obowiązujący, zgodnie z dzisiejszym widzeniem sprawy. Myślę, że odczucie to podzielają też inni, a przyjmują inflację „z braku laku”. W poprzednich rozdziałach wskazałem na dużo prostsze rozwiązanie kwestii, w każdym razie bez potrzeby stosowania karkołomnych wygibasów myślowych mających dopasować Przyrodę do matematyki. A może to tylko moje subiektywne wrażenie, moje „nieprzystosowanie lub wprost niedopasowanie”? W każdym razie inflacyjne wyjaśnienie problemu horyzontu nie w pełni zbieżne jest z tym, co stwierdziłem w poprzednich artykułach. Stwierdziłem wręcz, że ci na antypodach (powiedzmy: prawie na antypodach) mimo wszystko widzą się wzajemnie. Odrzuciłem tym ostatecznie podejście łącznościowe. Przyczynę niejednorodności wizualnej, według mnie bardziej „trzymającą się kupy”, podałem w artykułach poprzednich, w obydwu zresztą blogach, w rozlicznych kontekstach. Ale, czy mam rację? Racja stanu jest ważniejsza. 
   Inflacja sprawiła nawet, że pełne rozmiary bytu, którego częścią jest obserwowany Wszechświat są o niebo większe niż to, co dane jest naszej obserwacji. W poprzednich artykułach, a także we wstępie do tej pracy, ustosunkowałem się do sprawy uzasadniając swe wątpliwości co do ewentualnego istnienia czegoś poza horyzontem, który, zgodnie z przyjętą tu koncepcją, ogarnia Wszystko. Ale czy logika „chłopskiego rozumu” wystarcza?
   W inflacji upatruje się przyczynę braku uzgodnienia własności w tym, że „przekaz informacji nie może być szybszy niż światło”. Łatwo więc powiązać to z obserwowaną niejednorodnością rozkładu przestrzennego galaktyk. Opis tego w oparciu o hipotezę inflacji jest naturalną konsekwencją dociekań. W daleko posuniętym uproszczeniu, brak kontaktu spowodować musiał pojawienie się, na początku, drobnych niejednorodności. Początkowe drobne zmarszczki zaewoluowały z czasem, dzięki grawitacyjnemu ich pogłębieniu, w galaktyki, gromady galaktyk, spowodowały niejednorodności ich przestrzennego rozkładu. Tak zwana Wielka Ściana, będąca ogromnym zbiorowiskiem galaktyk, wyróżniającym się na tle rozległej pustki wokół niej, stanowi tego poglądowy przykład. Wszystko pięknie, z tym, że jako wieczny malkontent i sceptyk odczuwam (intuicyjnie?) w tym wszystkim jakby „niedopasowanie”, może nawet niekonsekwencję, przepraszam, dopasowywanie (wyników obserwacji) do matematycznej koncepcji rojącej się od wieloznaczności. Z jednej strony bowiem inflacji zawdzięczamy jednorodność (dzięki zachowaniu się uzgodnień z okresu przedinflacyjnego), z drugiej zaś dzięki tejże inflacji mamy niejednorodność struktury wielkoskalowej, nawet w obszarach, z którymi jesteśmy w kontakcie (choćby wzrokowym). Zatem niejednorodności pojawiły się nawet wewnątrz obszaru uzgodnionego absolutnie, gdyż części jego nigdy nie rozstały się z powodu inflacji. Tylko część (znaczna) uleciała na wieki wieków. Przecież Wielką Ścianę widzimy, a Wielkiego At-raktora** czujemy. Nie chodzi więc tylko o obszary nie mogące być ze sobą w kontakcie (z powodu zbyt wielkiej odległości). A może po prostu dawniej nie widzieliśmy Ściany. Czego jeszcze nie widzieliśmy? Andromedy? Nas samych w całości (głowa nie widziała kieszeni)? A Teraz? Widzimy w kieszeni... Wielkiego Atraktora. To pachnie skandalem (To, co napisałem, czy to, o czym piszę?). Przyroda z defektem? Stwórca partacz (przepraszam: Partacz)? Nie! O to Go nie podejrzewam. Jeśli już, to nie On. Niee, przecież tutaj chodzi o fluktuacje kwantowe w mikroskali ściśniętej materii. To wspaniały patent.
   Tak na marginesie: Co ma wspólnego światło, a właściwie jego prędkość ze zmianami metryki czasoprzestrzeni? Czy uzgodnienie zachodzić może tylko z prędkościami nie większymi niż c? Bo tak chce łącznościowy paradygmat? Poza tym, cała przestrzeń rozwija się zgodnie z tym samym imperatywem fizykalnym, więc sprawa „braku” uzgodnienia nie wchodzi tu (raczej) w rachubę, w każdym razie w czasie inflacji. Do kwestii tej ustosunkowałem się we wcześniejszych artykułach wskazując na „chwilowe” nieuzgodnienie w związku z zajściem przemiany fazowej, wraz z zakończeniem Ureli. A może to ja nie mam racji? Na co się właściwie porywam? Z motyką na Słońce? Nie. Na Betelgeuse. 
   Wróćmy do samouzgodnienia w okresie najwcześniejszym. Świadczyłaby o nim późniejsza izotropia i jednorodność promieniowania reliktowego. Czy wiązać to jakoś z inflacją? Trochę trudno, gdyż promieniowanie wówczas jeszcze nie istniało, a przyczyna jego drobnej niejednorodności jest, moim skromnym zdaniem, inna niż się dziś przypuszcza. Jaka? Patrz niżej. Zgodnie z dzisiejszym pojmowaniem sprawy, wyrażając to w prostych słowach możemy stwierdzić, że rozwój inflacyjny miał rozpocząć się od pojedyńczego „bąbelka” fluktuacji pola inflatonowego. Ten jeden, rozszerzając się gwałtownie wygładził wszystkie niejednorodności (czy uwarunkowane przez pola Higgsa?). A jak powstała wielkoskalowa niejednorodność? Otóż, znów wskutek fluktuacji, która spowodowała, że sama inflacja zakończyła się w różnych miejscach niedokładnie w tym samym czasie. Przejście fałszywej próżni w gorącą materię nie zaszło więc wszędzie równocześnie. To stworzyło „zmarszczki”, a więc też fluktuacje gęstości materii. Grawitacja od razu z tych fluktuacji utworzyła centra ściągające materię. Tak rzecz skrótowo przedstawić można w oparciu o dzisiejsze pojmowanie spraw. 

Co na to empiria?
   Zajmijmy się promieniowaniem tła. Jest ono bardzo jednorodne i izotropowe (to słowo „bardzo” wskazuje na to, że nie w stu procentach). Oczywiście nie ma sensu brać tu pod uwagę wykrywalnego wpływu ruchu Ziemi na rozkład temperatury tego promieniowania, a nawet ruchu naszej Galaktyki w stronę Wielkiego Atraktora. Chodzi bowiem o niejednorodność uwarunkowaną kosmologicznie. Być może ta znikoma niejednorodność, wykryta przez satelitę COBE, jest reliktem czasów, w których nastąpiła separacja promieniowania i materii substancjalnej (zaszła oczywiście znacznie później niż hipotetyczny proces inflacyjny). To jedna z możliwych opcji, powiedzmy hipoteza robocza. Dla przypomnienia, proces separacji rozciągnięty był w czasie na około pół miliona lat. Tak, ale co było przyczyną tego rozciągnięcia w czasie? Być może przyczyną tego rozciągnięcia w czasie była niejednorodność przestrzenna rozkładu materii substancjalnej (dziś obserwowana jako niejednorodność wielkoskalowa), a także niejednorodność rozkładu temperatury promieniowania, istniejąca już wówczas. Wraz z tym, nie mam przekonania do tezy, zgodnie z którą przyczyną tego, że rozprzężenie rozciągnięte było w czasie, był na przykład brak uzgodnienia w istniejącej wówczas materii, choć tak można by sądzić.
   Sądząc z powyższego, nie w rozciągnięciu rozprzężenia w czasie upatrywać należy pierwotną przyczynę znikomej niejednorodności promieniowania tła. W dodatku samo promieniowanie istniało od dawna. Oddziaływanie elektromagnetyczne (a więc i promieniowanie) pojawiło się, zgodnie z moimi przemyśleniami, tuż po przemianie fazowej, zaraz po trwającym mgnienie braku samouzgodnienia, opisywanym niejednokrotnie wcześniej. Dla przypomnienia, ten brak samouzgodnienia jest, zgodnie z przyjętym tu założeniem, przyczyną wielkoskalowej niejednorodności materii substancjalnej, a z tego powodu także przyczyną niejednorodności promieniowania. Od samego początku nie jest więc to promieniowanie jednorodne w stopniu absolutnym. Czy zatem nie miał wpływu na tę niejednorodność fakt, że rozprzężenie rozciągnięte było w czasie (pół miliona lat)? – Z uporem pytam. Być może obydwie te przyczyny składają się na ostateczny efekt. A może coś jeszcze? Cierpliwości! Przede wszystkim już teraz można zaryzykować twierdzenie, że nie inflacja zamieszana jest w tę aferę. Sądzę, że wyniki badań nie są sprzeczne z powyższymi przypuszczeniami. Wracając do promieniowania zauważmy, że z całą pewnością „pamięta” ono czasy najwcześniejsze, gdy tylko pojawiło się oddziaływanie elekromagnetyczne. Krótkotrwałe nieuzgodnienie kończące przemianę fazową, wspomniane wyżej kilka razy, na samo promieniowanie miało jednak wpływ stosunkowo niewielki. Dlaczego? Zauważmy, że Wszystko, co właśnie stawało się Wszechświatem, ograniczone było horyzontem grawitacyjnym o promieniu, wszystkiego dwudziestu paru kilometrów (taki w każdym razie będzie wynik pewnego obliczenia). Co istotniejsze, to to, że nieuzgodnienie dotyczyło właściwie jedynie materii masywnej, gdyż z natury rzeczy ta nie może poruszać się z prędkością światła. Na promieniowanie musiało ono mieć jednak wpływ w związku z ciągłymi intensywnymi przemianami, szczególnie kreacji i anihilacji. Dziś materia ta (w tym także „ciemna”) tworzy Ściany i Atraktory. Samo promieniowanie nie było więc odseparowane od materii cząstek, z którymi oddziaływało, a nawet przez jakiś czas było z nią w równowadze. Stanowiło ono jednak znaczącą przewagę ilościową. Fotonów było znacznie więcej, niż wszystkich pozostałych cząstek (razem wziętych). To bardzo ważny szczegół. Z tego właśnie powodu niejednorodność materii substancjalej (cząstek masywnych) mogła co najwyżej w nieznacznym stopniu naruszyć jednorodność promieniowania. To właśnie stwierdzamy patrząc w niebo i badając promieniowanie reliktowe którego niejednorodność jest właściwie tylko śladowa.
   Ostatecznie możemy więc stwierdzić co następuje: zróżnicowany rozkład przestrzenny materii substancjalnej, istniejący od pierwszych chwil po przemianie fazowej (mojego chowu) jest przyczyną rozciągnięcia się w czasie procesu separacji promieniowania i materii substancjalnej (rozprzężenia), z czym można by wiązać drobną niejednorodność promieniowania tła wykrytą przez satelitę COBE. Przyczyna tego jest jednak głębsza. Otóż niejednorodność pojawiła się już w wyniku, zasygnalizowanego już wcześniej, chwilowego braku uzgodnienia, tuż po zajściu przemiany fazowej. Z jednej strony było to przyczyną wyraźnej dziś niejednorodności rozkładu materii masywnej, z drugiej zaś, właśnie w tym krótkim czasie braku samouzgodnienia (i wstępnej fraktalizacji materii) pojawiło się (wraz z oddziaływaniem elektromagnetycznym) promieniowanie. Nie mogło więc ono siłą rzeczy być jednorodnym w sposób absolutny. Niejednorodność wielkoskalowa materii masywnej wraz z niejednorodnością (od samego początku) promieniowania, spowodowały to, że rozprzężenie nie było zdarzeniem punktowym (czasowo), że trwało stosunkowo długo. Jednak wpływ niejednorodności materii masywnej na samo promieniowanie, jak już wyżej zaznaczyłem, był znikomy, pomimo równowagi między promieniowaniem, a materią cząstek, jaka już na początku panowała. Fotonów było bowiem ok. miliarda razy więcej, niż pozostałych cząstek razem wziętych. Nic więc dziwnego, że stwierdzona obserwacyjnie niejednorodność promieniowania reliktowego jest znikoma.
  Wspominałem już parę razy o obowiązującym powszechnie twierdzeniu, przyjmowanym niejednokrotnie nawet za pewnik, że widoczny Wszechświat stanowi tylko część układu znacznie większego. Odnosiłem się do tego „przekonania” bardzo sceptycznie, właściwie uzasadniałem potrzebę jego odrzucenia. Hipoteza inflacji wychodzi mu jednak na przeciw. Zasadniczą przyczyną tego przekonania jest podejście „łącznościowe”. Istnieje tu określona niekonsekwencja: my stanowimy tylko część Wszechświata, ale rozważania dotyczące samych jego początków sugerują zupełność materialno-przestrzeną. Chyba, że straciliśmy z powodu (tym razem tylko) inflacji, kontakt z dużą częścią macierzystego układu. 
   Ale to nie wszystko. Według wielu badaczy, istnienie promieniowania reliktowego w takiej, a nie innej postaci, zawdzięczać należy inflacji. „Dzięki niej bowiem, pomimo braku uzgadniającego kontaktu, cechy Wszechświata wszędzie są jednakowe (jednorodność i izotropowość promieniowania tła, biegnącego z obszarów, zbyt odległych, by mogły być ze sobą w kontakcie).” Przyjmuje się też (jako rzecz oczywistą), że Wszechświat obserwowalny jest znacznie mniejszy, niż ten, co powstał z bąbla fluktuacji pola inflatonowego. Promieniowanie reliktowe jest promieniowaniem cieplnym. Jak wiadomo, temperatura promieniowania cieplnego zawartego w obszarze zamkniętym, zmienia się liniowo wraz ze zmianami jego rozmiarów. Na podstawie tego w rozdziale czwartym oszacowana została długość fali „hipotetycznego” promieniowania reliktowego (zresztą, z zupełnie dobrym wynikiem). Wykonanie tego obliczenia miało sens przy założeniu, że Wszechświat tworzy obszar zamknięty.     Jeśli przyjmuje się (dziś), że Wszechświat obserwowalny, nie jest całością, to rozważanie wymiarów dostępnych obserwacji (tylko części układu) nie daje możliwości wyznaczenia temperatury promieniowania (sposobem zastosowanym w artykule traktującym o promieniowaniu tła. Zauważyłem to już na początku tego tekstu. Jeśli jednak temperatura wyznaczona na podstawie rozmiarów dostępnych (promień hubblowski) daje wynik poprawny, to znak, że Wszechświat nie jest większy, niż ten percepowalny – hubblowski. Jest to jednak wyraźnie sprzeczne z konkluzją (do jakiej prowadzi hipoteza inflacji), że wszechświat jest znacznie większy, niż ten percepowalny. Zatem już choćby z tego powodu, hipoteza inflacji powinna być odrzucona. A może się mylę? Jeśli tak, to trzeba znaleźć inne wytłumaczenie dla istnienia promieniowania reliktowego... Zanim zaczniemy szukac zauważmy, że zaprezentowane rozumowanie prowadzi do konkluzji, że Wszechświat ograniczony przez horyzont hubblowski jest Wszystkim. Oczekiwanie czegoś znajdującego się dalej nie ma po prostu sensu. Oto jeszcze jeden argument potwierdzający wizję Wszechświata przedstawioną w tej pracy.             
   To także okazja do wyrażenia wątpliwości, jaką wzbudza podejście łącznościowe, stosowane dziś w kosmologii.


*) Alan H. Guth – Wszechświat inflacyjny (Prószyński i S-ka, Warszawa 2000)
**) Wielki Atraktor stanowi obszar bardzo rozległej „pustki”. Uważa się go za rozległe skupisko ciemnej materii, powodujące intensywny ruch wielu, setek, może nawet tysięcy galaktyk. Dzięki skrupulatnej analizie drobnych niejednorodności promieniowania tła stwierdzono, że nasza Galaktyka przemieszcza się z prędkością ok. 600 km/s w kierunku nie zaznaczonym wielką liczbą galaktyk, lecz przeciwnie. To kierunek ku Wielkiemu Atraktorowi, „widocznie niezwykle masywnemu”.


Kontakt: madajg@gazeta.pl 
  







 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz