sobota, 15 lutego 2014

Katastrofa horyzontalna B.

Józef Gelbard
Katastrofa horyzontalna B.

4. Wiek odległych galaktyk i nie tylko to
      Zanim przejdziemy do obliczeń, które prowadzą do wyników, chyba bardziej zbieżnych z obserwacją, wypowiedzmy ponownie twierdzenie zasadnicze stanowiące dla nich bazę: Wielki Wybuch miał rzeczywiście miejsce, jest faktem przyrodniczym, a przy tym to, co dane jest obserwacji, stanowi Wszechświat w jego absolutnej całości. Twierdzenie to oznacza pośrednio także rezygnację z podejścia łącznościowego, podejścia dopuszczalnego, nawet w pełni uzasadnionego, gdyby Wszechświat był statyczny, a nawet nieskończony.. Ale taki nie jest.
  Reasumując stwierdzić możemy, że: 
a) Wszechświat jest z natury swej płaski (wielkoskalowa niwelacja niejednorodności lokalnych); 
b) Jego (hubblowski) horyzont, będący reliktem „miejsca Wybuchu” (nie licząc nieliniowego etapu wstępnego), określić można jako układ inercjalny – jedyny prawdziwie istniejący. Tę inercjalość wyznacza niezmiennicza prędkość ekspansji (c), która jest kresem górnym prędkości względnych. Niezmiennicza jest dlatego, gdyż jest to prędkość ekspansji Wszechświata, która zgodnie z zasadą kosmologiczną jest jednakowa dla wszystkich obserwatorów. Prędkość ta stanowi relikt stanu Wszechświata z początku przemiany fazowej, kończącej przyśpieszoną, nieliniową ekspansję: URELA – ultra-relativitic acceleration (nie była to inflacja). Opisałem to w artykułach drugiego blogu. Dokładnie wtedy pojawiły się oddziaływania elektromagnetyczne (światło jest przecież falą elektromagnetyczną). 
c) Wobec bardzo wielkich, kosmologicznych odległości obiektów, a w związku z tym dużych prędkości względnych, możliwe, a nawet konieczne jest uwzględnienie efektów relatywistycznych (STW) przy badaniu ich ruchu.
     Zwróciliśmy już uwagę na to, że obiekty bardzo odległe, w tym kwazary, oddalają się od nas z prędkościami relatywistycznymi. Ich wiek, to znaczy wiek Wszechświata tam, z naszego punktu widzenia, jest inny. Są młodsze od nas. Czym są kwazary? Są właściwie galaktykami we wczesnym stadium rozwoju. Patrząc na nie (w odpowiednio reprezentatywnym zbiorze), widzimy historię Wszechświata w epoce kształtowania się dzisiejszych form. Jednak wbrew popularnemu sądowi, widzimy je młodszymi nie z powodu tego, że „fotony, by do nas dotrzeć stamtąd, potrzebowały sporo czasu; widzimy więc galaktyki takimi, jakimi były w momencie wysłania fotonów”. Nie w tym rzecz – w poprzednim artykule sprowadziłem do absurdu ten sposób podejścia. Przecież widzimy się z nimi od samego Wielkiego Wybuchu. A jednak rzeczywiście widzimy je młodszymi. Wiek Wszechświata tam, w naszych oczach, jest inny. Możemy go nawet określić. Aby obliczyć czas jaki upłynął (w naszych oczach) u nich od momentu Wielkiego Wybuchu do chwili obecnej, należy więc zastosować znany wzór wyrażający dylatację czasu. Możemy to uczynić i właśnie w taki, a nie inny sposób, tylko dlatego, gdyż kiedyś „wszyscy byliśmy razem” i wzajemnie widzimy się, nieprzerwanie, od samego początku do dziś. Prawda, że proste? Oto wzór [I]
To jasne, że „oni” mówią dokładnie to samo o nas. W tym przypadku istnieje pełna symetria. Od momentu gdy byliśmy razem, od Wielkiego Wybuchu, minęło u nas, powiedzmy, około piętnastu miliardów lat, czyli: Δt = 15·10^9 lat. Kwazar przez nas wybrany, oddala się od nas ze stałą prędkością v = 272.000 km/s (By to obliczyć należy skorzystać ze wzoru (*) – poprzedni artykuł.). Obliczmy ile czasu upłynęło tam z naszego punktu widzenia: 
czyli znacznie mniej niż u nas. To, co widzimy patrząc na kwazar, przedstawia więc obiekt dużo młodszy niż nasza galaktyka, młodszy o około dziewięciu miliardów lat. Kwazar może więc stanowić określone, wczesne stadium rozwoju galaktyk. Jego stosunkowo małe rozmiary są widocznie rozmiarami jąder galaktyk. Zauważmy także, iż Wszechświat przed dziewięciu miliardami lat był też znacznie mniejszy niż dziś. Ogólnie uważa się, że nie ma to żadnego wpływu na rozmiary obiektów, nawet galaktyk. Ja nie dałbym za to głowy. Na aspekt ten zwróciłem uwagę już wcześniej, choć nie był to zasadniczy temat. Być może z tego między innymi powodu rejestrowana przez nas gęstość energii ich promieniowania wydaje się nam tak bardzo wielka. Poza tym materia otaczająca go nie zaczęła jeszcze świecić gwiazdami pierwszej (młodszej) populacji. W samym jądrze zachodzą jednak bardzo intensywne procesy związane także z grawitacyjnym zapadaniem się materii, co powodować może wyzwalanie się ogromnych ilości energii, wraz z erupcją materii (warto tutaj przypomnieć sobie artykuł poświęcony dualnej grawitacji). Procesom tym poświęcę znacznie więcej miejsca w serii artykułów pt. „Jak powstały galaktyki”.  Intensywne promieniowanie radiowe, emitowane przez te obiekty, stanowić może indykację tych zjawisk. [Ta intensywność świadczyć też może o większej niż dziś wartości inwariantu c.] Niech za przykład posłuży znany już nam kwazar 3C 273 z charakterystyczną strugą (jet). Zgodnie z dość powszechną interpretacją, erupcja materii związana jest jakoś z obecnością czarnej dziury. Ten hipotetyczny obiekt o czarnym kolorze stał się więc panaceum na wszystko*. We wszystkich obiektach astronomicznych o cechach wyjątkowych astrofizycy, z zadziwiającą konsekwencją, doszukują się czarnych dziur. Ja osobiście bardzo powątpiewam w ich istnienie, nawet uzasadniam ich brak (chodzi o czarne dziury z osobliwością)**. Ale cóż, nie ja jestem tu autorytetem. Nie mogę nim być, jeśli sądzę inaczej, w dodatku wytykam różne niedostatki dzisiejszych ugruntowanych przekonań. Inna sprawa, że, by przekonania te posiadać nie trzeba było się przekonać na bazie niezbitych faktów. Wystarczyło uwierzyć. Wiarygodność autorytetów jest niepodważalna. Tego tematu jednak tutaj nie chcę podejmować, by nie stracić głównego wątku.  
     Można by powiedzieć, że patrząc w niebo widzimy historię Wszechświata. Widzimy „nas samych” sprzed iluś tam miliardów lat. Nasz kwazar w obserwowalnej (dla naszych homo arboris) przyszłości rozwinie się w galaktykę jak nasza, w niej powstaną gwiazdy, okrążane przez planety, powstanie życie i inteligencja. Jedną z gwiazd obiegać będzie planeta, na której rozwinie się życie i inteligencja. Uczeni tam odkryją nas jako kwazar, czyli protogalaktykę, a jakiś Tam Gelbard napisze te słowa…Jeśli chodzi o czas, istnieje pełna symetria. Oni właściwie już dziś widzą dokładnie to, co my widzimy, z tym, że to „dziś” nie jest wyznaczane za pomocą fotonów, jest czasem globalnym, czasem Wszechświata, a my czas ten mierzymy naszymi zegarami, gdyż znajdujemy się najdalej od Wielkiego Początku (tak samo, jak wszyscy inni swoją jaźnią, widząc sąsiadów opóźnionych w rozwoju...).
     Co byśmy widzieli gdyby nie istniał czasowy efekt relatywistyczny, gdyby nie istniała prędkość niezmiennicza względem dowolnego układu odniesienia )c(? Wówczas każda galaktyka przedstawiałaby sobą czas teraźniejszy, cały Wszechświat byłby czasową jednością. Oczywiście pod warunkiem, że nastąpił wybuch (Czy w tych warunkach byłoby to możliwe?) i wszyscy w tym momencie byliśmy razem, a potem byliśmy przez cały czas w kontakcie wzrokowym. Kwazarów byśmy nie odkryli, co nawyżej w wykopaliskach (w nagraniach wykonanych przez trylobitów, albo ich dumnych przodków z którejś gromady kulistej).  

5. Konfrontacja
    Powyżej obiecałem ustosunkować się do kwestii czasu potrzebnego światłu z wybuchającej supernowej (ewentualnie innego ekscytującego zdarzenia), należącej do odległej (kosmologicznie) galaktyki, by dotarło do nas. Powszechnie miłośnicy astronomii (nie profesjonaliści) sądzą, że odległość galaktyki, w której nastąpił wybuch, określa bezpośrednio czas wędrówki światła (z winy profesjonalistów-popularyzatorów). Na przykład, jeśli określona galaktyka odległa jest od nas o 8 miliardów lat świetlnych, to światło wędrowało tyleż lat do nas. Zwróciłem na to uwagę już w poprzednim artykule. Wiemy już, że jest to fatalne, wprost infantylne uproszczenie. Załóżmy, że dziś dostrzegamy supernową w galaktyce, której widmo posiada przesunięcie z = 2. Wiek Wszechświata tam, wyliczamy w oparciu o wzór [I]: 9·10^9 lat (według H = 20). Wiek Wszechświata dziś szacujemy (według przyjętej tu wartości H) na 15 miliardów lat. Różnica wieku naszego i galaktyki (wyznaczonego na podstawie wzoru [I]) oznacza, że tę właśnie liczbę lat temu, według naszej rachuby, wybuchła tam supernowa. Nazwijmy to zdanie roboczo Twierdzeniem o czasie zdarzeń (Theorem of Event Time TET). Od tego momentu do dzisiaj światło od tej supernowej podążało ku nam (i dotarło). Zatem światło ze supernowej podążało ku nam 6 miliardów lat.bez akapituA przecież odległość dzisiejsza tej galaktyki od nas równa jest 12 miliardów lat świetlnych. Łatwo to sprawdzić stosując wzór (*) i prawo Hubble'a. Różnica wyraźna. To też powinno być oczywiste na „chłopski rozum”. Przecież gdy wybuchała nasza supernowa, jej macierzysta galaktyka znajdowała się znacznie bliżej nas, z całą pewnością nie w odległości dzisiejszej dwunastu miliardów lat świetlnych. Jaka była ta odległość, obliczymy później. Dzisiejsza odległość nie może więc określać czasu wędrówki światła od supernowej, która wybuchła na przykład przed pięciu miliardami lat (według naszego czasu).
    Skonfrontujmy ten wynik z obliczeniem bazujacym na OTW. Obliczmy mianowicie, bazując na wzorze Mattiga dla przypadku rozwoju krytycznego (wzór [D] z poprzedniego artykułu ), dzisiejszą odległość od nas, obiektu wymienionego powyżej (z = 2). Otrzymujemy: 12,7 miliardów lat świetlnych. W konfrontacji z wynikiem obliczenia, uzyskanym powyżej, różnica niewielka, ok. 0,7 mld.ly. Można by to złożyć na karb zakrzywienia przestrzeni (gdyby nas to zakrzywienie akurat w tym momencie interesowało). Uczyńmy to jednak dla większej wartości z. Niech z = 8. Otrzymujemy odpowiednio:  14,63·10^9 ly i 20·10^9 ly. W pierwszym przypadku (bazującym na mojej koncepcji) nie jest możliwe otrzymanie wielkości większej, niż promień horyzontu (według naszych obliczeń: 15 miliardów lat świetlnych), który przecież oddala się z prędkością niezmienniczą. W drugim otrzymujemy liczbę przekraczającą tę wielkość, nawet znacznie. „Tego właściwie wymaga rozwój krytyczny – rzekłby ktoś.” Graniczna odległość (patrz wzór [D]) przy tym, dla z→∞ , równa jest: 30·10^9 ly. By odległości te przebyć, światło potrzebuje czas znacznie przekraczający wiek Wszechświata, który, według rachuby bazującej na równaniu Friedmanna i dla przypadku rozwoju krytycznego (patrz wzór [B]) i przyjętej przez nas wartości współczynnika Hubble’a, wynosi: 10·10^9 lat. A przecież obiekty te (nawet dla z = 10) są widoczne...  
   Co wynika z tej konfrontacji? Otóż z łatwością zauważamy rozbieżności, tym większe, im bardziej odległych obiektów dotyczą. Przypomina to nam rozbiezności, które stanowiły o „katastrofie ultrafioletowej. Tym razem mamy do czynienia z inną katastrofą. Czy moja propozycja jest słuszna? Dla przypomnienia, oparłem się na twierdzeniu, wyróżnionym powyżej tłustym drukiem (TET), twierdzeniu raczej oczywistym, jeśli rozważamy dylatację czasu, w oczach obserwatora, w odniesieniu do obiektów odległych w sensie kosmologicznym. Wyszło mi najpierw (z = 2) 6 mld. lat wędrówki fotonów, a potem (z = 8) 11,71 mld. lat wędrówki fotonów, aż do zauważenia ewentualnego wybuchu supernowej. Ten właśnie sposób podejścia zastosuję dalej, by wyjaśnić „osłabienie supernowych, to, które dało asumpt do wymyślenia ciemnej energii. „To brzmi jak groźba.
   Po czyjej stronie racja? Z punktu widzenia teorii (OTW), wszystko w porządku. Czy także wobec Przyrody? Czy teoria, choć niezwykle dokładna w odniesieniu do układów, daje absolutną prawdę w odniesieniu do Wszechświata stanowiącego wszystkość, a nie element układu? W odniesieniu do Wszechświata jest przecież mimo wszystko niesprawdzalna. Czy wystarcza zgodność rachunkowa z wymogami określonych modeli? Nie istotne tu, co otrzymaliśmy w naszym przykładzie liczbowym. Chodzi o sprawy  ogólniejsze. Matematyka, czy logos bytu obiektywnego?
     A wracając do wyników, od razu daje się słyszeć: „Odległość wyliczona na bazie OTW powinna być większa, z tego prostego powodu, że rozszerza się przestrzeń – czynnik dodatkowy. Odległość może być więc dużo większa, niż promień horyzontu. Nie ma to jednak wpływu na fotony, podążające ku obserwatorowi (po krzywej geodezyjnej) ze swą niezmienniczą prędkością, by dotrzeć do obserwatora, warunkując tym dostrzeżenie obiektu” (horyzont łącznościowy). A jednak obiekty te, jak już zauważyłem, dziś widzimy (I widzieliśmy w przeszłości dowolnie odległej), pomimo odległości wykluczającej kontakt .... „Nie. To, co widzimy jest stanem sprzed miliardów lat wędrówki fotonów. Nie widzimy dzisiejszego stanu obiektu.” A może jednak?... Przecież dzisiejsze rozmiary Wszechświata określa dzisiejsza wartość współczynnika H.
     A może jednak mimo wszystko należałoby spojrzeć na to inaczej? Wyżej zwróciłem uwagę na to, że widzimy się cały czas, gdyż pochodzimy z tego samego Wybuchu. To tak, jak dwa samochody... W tym kontekście rozwiązanie (uproszczone – naiwne, prostackie?), nie liczące się z rozszerzaniem się zakrzywionej ponoć przestrzeni, a więc nie bazujące na równaniu Friedmanna, wydaje się nawet bardziej koherentne, bardziej pasujące do realiów, nawet do tego, co podpowiada nam ogólna dzisiejsza wiedza o przyrodzie.

   Obliczając odległość dzisiejszą obiektu na podstawie równania Friedmanna, w odniesieniu do bardziej odległych galaktyk otrzymujemy liczbę większą, niż odległość do horyzontu (łącznościowego), to znaczy więcej lat świetlnych (a więc i lat w czasie), niż wynosi wiek Wszechświata. Dla profesjonalistów kosmologów to chleb powszedni, to normalka. Otóż Wszechświat płaski, krytyczny (k = 0), rozszerza się (teoretycznie) w nieskończoność. Ma więc prawo być nieskończenie wielkim. Oznacza to istnienie możliwości tej, że czas wędrówki fotonów od obiektu do obserwatora może być dłuższy niż wiek Wszechświata. Światło wysłane przez określony obiekt bardzo dawno temu, dociera do nas dziś. Dziś jednak odległość tegoż obiektu od nas jest już na tyle duża, że zanim zobaczymy go w jego dzisiejszym stanie, upłynie wiele miliardów lat.” Oto kwintesencja podejścia łącznościowego. Przez te miliardy lat widzieć będziemy jednak jego stopniowe zmiany. Gdy wreszcie dotrze do nas ów foton, który wysłany został dziś, widzieć będziemy coś zupełnie innego (jeśli cierpliwe czekanie uznamy za rzecz nad wyraz ważną). A w przeszłości, aż do dziś, przyglądaliśmy się temu obiektowi, nawet wtedy, gdy jeszcze nim nie był, będąc nierozróżnialną drobnostką, współuczestniczącą wraz z nami w Wielkim Wybuchu. Nie jest więc możliwa sytuacja, w której coś wcześniej nie było widoczne, a dziś pojawia się na scenie w chwale bycia byciem, realizując jeden z symptomów podejścia łącznościowego. Tak w każdym razie wyobrażają sobie rzecz niektórzy. Tym bardziej nie jest możliwe, by to, co na samym początku było „zaprzyjaźnionym sąsiadem”, przestało być widoczne (Z jakiego powodu? Inflacji?), a potem znów stało się widoczne za sprawą fotonów, które wreszcie do nas dotarły. Czyż to nie zakrawa na...?
   Moje podejście jest zgoła inne. W związku z tym, że kiedyś wszyscy byliśmy razem i cały czas wszyscy się wzajemnie widzimy, nie musimy czekać na nadejście fotonów od odległego obiektu. W tej sytuacji aktualną odległość, w jakiej znajduje się dany obiekt wyznaczamy bezpośrednio z prawa Hubble’a, przy czym odległość tę (dzisiejszą) określa dzisiejsza wartość (!) współczynnika H.
  Tak na marginesie zauważmy, że w obydwu kocepcjach zakłada się milcząco, iż globalny czas kosmiczny ma charakter liniowy. Nawet, chyba, jest tym czasem, który percepujemy my naszą jaźnią i mierzymy naszymi zegarami. Czy słusznie? Tak, bo cóż innego nam pozostało? Poza tym nas już nie dotyczą żadne dylatacje. Jesteśmy najdalej od Wybuchu.  

Coś innego odległe galaktyki. 

6. Jeszcze zanim groźba się spełni
     Powyżej obliczyliśmy wiek kwazara właśnie stosując wzór na dylatację czasu. W tych dawnych czasach oczywiście inna była wartość współczynnika Hubble’a. Można ją wyznaczyć. Bazując na koncepcji alternatywnej wobec akceptowanej powszechnie, wyprowadzimy wzór na H(t) i porównamy go ze wzorem [A] bazującym na równaniu Friedmana. Czy są jednakowe? Raczej trudno tego oczekiwać. Przy wyprowadzeniu bazujemy na ustaleniu że odwrotność stałej H równa jest wiekowi Wszechświata (patrz artykuł traktujący o prawie Hubble'a). Najprościej i bez sztucznych uwarunkowań bazujących na tym, czy innym paradygmacie. Wielkość ta w odniesieniu do obiektu o znaczeniu kosmologicznym (np. kwazara) jest już nam znana z ostatniego obliczenia (wzór [I]). Otrzymujemy więc:
Zatem:
Choć otrzymaliśmy wyrażenie stosunkowo proste, nie jest ono trywialne. Sama prostota mogłaby nawet stanowić zachętę do uznania tego kierunku przemyśleń za wzbudzający zaciekawienie. Kontynuujmy więc.
   Celem naszym jest wyrażenie H jako funkcji z (przesunięcia ku czerwieni), by porównać ze wzorem [A] z poprzedniego artykułu. Dla przypomnienia, oto wzór na wielkość redshiftu z:
 Przekształcając ten wzór (*) otrzymujemy:
A to daje w ostatecznym rachunku:
Jak było do przewidzenia, otrzymaliśmy wzór różniący się wyraźnie od wzoru [A]. Inny jest też ich sens fizyczny. We wzorze [A] H jest wartością współczynnika Hubble’a w momencie wysłania fotonu przez daną galaktykę (koncepcja łącznościowa). Natomiast we wzorze [L] H jest wielkością współczynnika odpowiadającą wiekowi Wszechświata zarejestrowanemu przez nas w badanej (przez nas) galaktyce, wieku innego z powodu jej dużej prędkości względem nas, przy oczywistym założeniu, że „kiedyś byliśmy razem”. Zauważmy jednak, że obydwa wzory dają to samo dla obiektów bliskich, co symbolicznie zapisać możemy następująco: z 0 => H = H0 . Stanowić to może kryterium poprawności obliczeń. Który z tych wzorów jest słuszny (jeśli któryś z nich jest)? Na roztrzygnięcie sprawy należy zaczekać. Całe szczęście nie jest to rzecz o zasadniczym znaczeniu dla dalszych przemyśleń, chociaż...

7. To nie ciemna energia!
      Wyekwipowani należycie w bazę pojęciową i niezbędne środki opisu, możemy w kulminacji naszych dociekań zająć się tym, co ponoć przesądzone. Zacznijmy od zapowiedzianego wcześniej obliczenia odległości określonej galaktyki, tej mianowicie, w której wybuchła supernowa, odległości w momencie wybuchu. Interesują nas galaktyki odległe, na tyle, by wyraźny był efekt mniejszej jasności supernowych (w porównaniu z jasnością oczekiwaną na podstawie wielkości przesunięcia ku czerwieni ich macierzystych galaktyk). Dla przypomnienia, to osłabienie spowodowało powołanie do życia (myślę, że dość krótkiego), bytu nazwanego przez astrofizyka amerykańskiego Michaela Turnera w1999 roku ciemną energią. Bug 2000...

[Cóż, poprzednie tysiąclecie. O nim w przyszlości historia (nie ta przekłamana) powie: Ponure i ciemne tysiąclecie. Czyż nie? Ale ostatnie stulecie stanowiło kulminację: straszne wojny i bezprzykładne ludobójstwo, z ktorego nie wyciągnięto żadnego wniosku, bo nie usunięto źródeł odwiecznej nienawiści. Średniowieczna mentalność + narzędzie w postaci niebywałej technologii, w szczególności medialnej. Zaiste zlepek morderczy. Irracjonalna nienawiść o światowym zasięgu dziś w dalszym ciągu zatruwa serca miliardów ludzi, wykorzystując w dodatku najnowsze zdobycze nauki i techniki. Nienawiść podjudzana permanentnie i metodycznie. A ofiary nienawiści? O dziwo, choć stanowia garstkę, przewodzą rozwojowi nauki i kultury ogólnoludzkiej. Mógłby ktoś stwierdzić, że są błogosławieństwem ludzkości. Nie przesadzajmy. Po prostu naród cierpiący na zespół Aspergera... Kosmici? Czy za to są znienawidzeni? Gog i Magog.
   Stanowczo za wcześnie na te wszystkie cuda techniki. Stanowczo za wcześnie, gdyż ta wybujała technologia ogłupia, otumania i pozorami wolności zniewala masy. Rozpieszczone, okrutne dziecko. Obym był złym prorokiem. Czy czeka nasz gatunek kolejna katastrofa (nie horyzontalna)? Raczej nie potop. Raczej sami się na wzajem... Ponuro i ciemno.

   Wciąż mnie nachodzą refleksje. Przepraszam. A chciałem tylko skromnie zauważyć, że wiek dwudziesty w nauce zwieńczyły: postmodernizm i powszechna ciemnota (wtórne ogłupienie przez media w nadmiarze technologii), a także... ciemnoty (światlejsze): czarna dziura, ciemna energia i ciemna materia. Tę trzecią byłbym skłonny jednak przyjąć dlatego, gdyż zwiastuje dobrą nowinę. Jej wyjaśnienie (pomimo, że zwana jest ciemną) będzie znakiem czasu. Tu warto poczytać pierwszą serię artykułów mego drugiego blogu, szczególnie artykuł trzeci. Tam podjąłem arogancką próbę odpowiedzi na pytanie: Czym jest ciemna materia(?).

   Ad rem. Załóżmy, że mamy do czynienia z galaktyką odległą od nas o 7 mld lat świetlnych. Prędkość tej galaktyki (według H0 = 20 zgodnie z decyzją podjętą na samym początku naszych rozważań) wynosi: 140.000 km/s. Jej odległość od nas w chwili wybuchu supernowej obliczymy ze wzoru: 
                                                                r = v/H                                 (**)                                  
Wykorzystując wzór [J] otrzymujemy w wyniku: 6,19·10^9 lat świetlnych. [Pod warunkiem, ze prędkość v nie ulega zmianie. Jeśli się zmienia, to wyłącznie w związku ze zmianą inwariantu c, o której niewiele dziś wiemy] To odległość oczywiście mniejsza, niż dziś. Z powodu różnicy odległości jasność supernowej powinna być więc mniejsza. O ile? To łatwo wyliczyć. Jak wiadomo, obserwowana jasność punktowego źródła światła słabnie z kwadratem odległości od niego (zależność odwrotnie proporcjonalna). Zatem stosunek jasności obserwowanej dziś do oczekiwanej na podstawie redshiftu (h) wyraża się kwadratem odwrotnego stosunku odległości. Wielkość osłabienia jest różnicą: 1 - h. Otrzymujemy zatem: 
                                                            h = (6,19/7)^2 = 0,782      ,     
                                                           1 – h  = 0,218 = 21,8%                              
Dla galaktyki odległej o 8 mld lat świetlnych otrzymujemy:
                                                        h = 0,716      i      1 – h = 28,4%
Sądzę, że uzyskaliśmy bardzo dobrą zgodność wyniku naszych obliczeń z obserwacją. Oznaczałoby to, że wyjaśnienie fenomenu podane przeze mnie ma duże szanse być słusznym. Jeśli tak, to słusznym było też stosowanie powyższych wzorów, słuszna cała koncepcja, tak przecież odmienna od tej, dziś przyjętej za obowiązującą. Co najważniejsze, koncepcja zaproponowana tutaj zdaje się potwierdzać, gdyż stwierdzone osłabienie supernowych wynosi około 25%, przy czym chodzi o galaktyki odległe od nas o 4 – 8 mld. lat świetlnych. [Mierzona wielkość osłabienia w funkcji odległości jest niepewna, w związku z niepewnością dotyczącą pomiaru odległosci.] Istnieje więc zgodność tych danych z wynikiem powyższego obliczenia. Że to nie przypadek, przekonamy się za chwilę. Jeśli już tak, to „ciemna energia” niech wzbogaci historię twórczych pomyłek. Podkreślam, „jeśli już tak”.
   By postawić kropkę nad i, podejdźmy do sprawy ogólnie. Rozwiążmy zadanie na ogólnych symbolach (jak to się mawia w szkole). Stosując wzory: [J] i (**), mamy [M]: 
Sprawdźcie. Wynik bardzo elegancki, zgodny zresztą z intuicyjnymi oczekiwaniami. Zauważmy, że w odniesieniu do galaktyk bardzo bliskich, osłabienie jest bardzo, wprost niemierzalnie małe. Wykrywalne jest tylko w odniesieniu do galaktyk bardziej odległych. W kwazarach jednak osłabienie byłoby już spore. To dodatkowe utrudnienie. Trudno oczekiwać, że dostrzeżemy tam wybuch supernowej.
   Zauważmy, że wzór [M] stanowi antycypację określonych wyników obserwacji. W tym jego ważność. Potwierdzenie obserwacyjne tego wzoru stanowiłoby o słuszności całej koncepcji. Dziś można to z łatwością sprawdzić, gdyż liczba supernowych, odkrytych dzięki burzliwemu rozwojowi technik obserwacyjnych, jest pokaźna. By zachęcić do pomiarów należałoby jednak podsunąć podaną tu antycypację. Czy zniewoleni przez ciemną energię astronomowie zechcą się tym zająć? Mało prawdopodobne. Tym bardziej oczekiwać należy, że któryś z nich dokona wielkiego odkrycia i zdobędzie nobelka, zapomniawszy o lekturze tego artykułu. Oczywiście to tylko jedna z możliwych opcji.  
      Do tego samego wyniku dojść można też inną drogą. Oprzyjmy się na twierdzeniu TET. Przesłanką dla tego twierdzenia przypominam, było spostrzeżenie, że „od momentu Wielkiego Wybuchu jesteśmy w kontakcie wzrokowym ze wszystkimi elementami wybuchającego Wszechświata”. Supernowa jest jednak zjawiskiem odosobnionym, nie mającym znaczenia kosmologicznego. Stąd efekt obserwacyjny, którym zajmujemy się (osłabienie). Różnicę wieku Wszechświata (patrz twierdzenie TET powyżej), a tym czas potrzebny do zauważenia wybuchu, wyrazić można następująco: 
 Droga, jaką przebył foton w tym czasie równa jest:  
Zapytajmy: „O ile krótszą drogę przebyłby promień świetlny, gdybyśmy się nie oddalali?”. Chodzi oczywiście o różnicę między odległością (między naszymi galaktykami) dzisiejszą i odległością w momencie wybuchu supernowej. Stosując prawo Hubble’a w odniesieniu do dwóch momentów czasu (w tym wzór (**)) otrzymujemy:                                                                                 
 Od razu widać, że wielkość: (Δr/Δl)^2  mówi nam: „o ile natężenie światła jest mniejsze”. Chodzi bowiem o różnicę dróg. Zatem:
Stąd:
Otrzymaliśmy wynik identyczny [M]. Przy okazji uzyskujemy potwierdzenie spójności spostrzeżenia, które nazwaliśmy twierdzeniem TET, z ogólną koncepcją przedstawioną w tej pracy. Sprzyja to wiarygodności opisywanego tu modelu, w szczególności w odniesieniu do dynamiki ekspansji Wszechświata. Prezentowany tu pogląd zaowocuje w kolejne ustalenia (chyba także dość zaskakujące), do których dojdziemy w odpowiednim czasie, w spostrzeżenia spójne (lub niesprzeczne) z wynikami obserwacji. 
[Zauważmy, że definiując i precyzując wielkość osłabienia w funkcji odlegóści uzyskaliśmy dodatkowe narzędzie do pomiaru odległości, kryterium nawet dość precyzyjne, pod warunkiem, że odległe supernowe zasadniczo nie różnią się od tych z galaktyk najbliższych. Mimo wszystko dodatkowa antycypacja.] 
   By zakończyć sprawę, obliczmy (zgodnie z obietnicą), jaka była odległość galaktyki, której redshift z = 2, w momencie wybuchu tam supernowej. Przypominam, że czas wędrówki światła od supernowej wybuchającej w tej galaktyce wyznaczyliśmy jako równy 6 miliardów lat. Odległość tej galaktyki w chwili wybuchu supernowej wyliczamy ze wzoru (**). Otrzymujemy: 7,2·10^9ly. Osłabienie wynosić powinno w tym przypadku aż 64%. Jest już tak duże, że szanse na dosrzeżenie supernowej w tej galaktyce są niewielkie (odległość bardzo duża, a sama supernowa nie jest dużo jaśniejsza od tła. Poza tym galaktyka jest mniejsza rozmiarami, a więc i gęstsza gwiazdami.) 
8. Zamiast podsumowania
     Czy „interesujace wyniki”, do jakich doszedłem nie stanowią jeszcze jednego (z wielu) przykładu (trzeba przyznać, że) dość swoistego wyczynu?  – Mógłby  ktoś z ironią zapytać.  Może to nawet wybryk, ale należy rzecz sprawdzić. Ci, którzy twierdzą, że nie trzeba sprawdzać, stanowią zacniejszą większość. Tak było też (właściwie dokładnie) 500 lat temu. A jednak..
     Jednoznaczne roztrzygnięcie, to sprawa badań profesjonalnych (Czy ktoś się da na nie namówić?), z użyciem odpowiedniego sprzętu. Z niecierpliwością oczekiwać więc należy zakończenia budowy gigantycznych teleskopów (ok. 30m średnicy zwierciadeł), choć już dzisiejsze mogłyby z powodzeniem wypełnić tę misję. A może, wbrew ugruntowanym teoriom, coś przypadkiem i ku zdumieniu badaczy zostanie odkryte, tak, jak to było na przykład z osłabieniem supernowych?... Tak bywa dosyć często. Wskazane więc, by podsunąć astronomom z obserwatoriów odpowiednią antycypację, co z przyjemnością niniejszym czynię. Póki co, należy więc czym prędzej tę herezję obalić, gdyż ciemna energia stanowi już integralny składnik powszechnej świadomości poznawczej. Zanim jednak dokonane zostanie to obalenie, zauważmy, że gdyby okazało się, że supernowe świecą jaśniej (a nie słabiej), to oznaczałoby to, że Wszechświat nie tyle spowalnia (to by musiało wynikać już z równania Friedmanna), lecz, że zapada się. Jeśli zatem te wszystkie fantazje mają ręce i nogi, otrzymujemy, tak przy okazji, kryterium dla sprawdzenia rozwojowej tendencji Wszechświata. Jak się więc okazuje, rozszerzamy się. Kryterium to jest nawet mocniejsze, niż przesunięcie widm ku czerwieni. Przekonamy się o tym niebawem. Rozszerzamy się! Jeśli ktoś nie wierzy, niech zaczeka i sprawdzi. Grunt to cierpliwość. Zatem cywilizacja nasza nie jest zagrożona, chociaż niepokoi trochę znikanie drzew. Pocieszeniem są jaskinie. Nie psuć malunków człowieka z Cro-Magnon! Te dzieła sztuki sprzed trzydziestu tysięcy lat przetrwały nawet Potop. Ale dziczy, która dziś ogarnia Europę, z całą pewnością nie przetrwają, tak, jak nie przetrwały monumentalne dzieła sztuki buddyjskiej w Azji Środkowej. Czymże jest Wszechświat wobec ludzkiej potworności?
   Jak wiadomo, dziś o przyszłości Wszechświata decyduje ciemna energia. Sądząc po dzisiejszych przypuszczeniach, a właściwie po powszechnie obowiązującym przekonaniu, supernowe z jeszcze bardziej oddalonych galaktyk zdradzać powinny względnie mały efekt osłabienia. Wraz z odległością efekt ten powinien nawet znikać do zera, gdyż grawitacja w tych wczesnych czasach stanowiła czynnik bardziej znaczący. Sądząc po tym, supernowe, te jeszcze dalsze, powinny mieć nawet jasność większą, niż by to wynikało z odległości ich macierzystych galaktyk. Świadczyłoby to o istnieniu spowolnienia ekspansji – przed upływem, powiedzmy, że 7 miliardów lat po Wielkim Wybuchu – zgodnie z dzisiejszym głębokim przekonaniem uczonych (tę rzecz ostatnio cofnieto do 5 miliardów lat, bo coś nie pasuje w obserwacjach). Zatem już w odniesieniu do galaktyk odległych o 8 mld. lat świetlnych osłabienie nie powinno istnieć. Zaraz, zaraz! Galaktyki, te odległe o 8 mld. lat świetlnych (jak na razie), jeśli mnie pamięć nie myli, wykazują nawet znaczne osłabienie...
     Warto dodać, że powinniśmy oczekiwać także istnienia relatywnie dużego efektu osłabienia w odniesieniu do supernowych należących do galaktyk najbliższych, gdyż efekt przyśpieszenia z czasem nasila się. Dziś przyśpieszenie ekspansji ma być większe, niż „wczoraj”, w związku z coraz słabszą grawitacją. A może się mylę? Przecież nic takiego nie zauważono... Oczekiwać coś takiego, to właściwie absurd. Supernowe należące do najbliższych galaktyk nie mogą być dużo słabsze,  niż są, niż by to miało wynikać z ich odległości od nas. Te supernowe zresztą służą nam za wzorce jasności. A ciemna energia? Dopowiedzcie sobie sami. 
     Na początku tego artykułu, w odniesieniu do odległych galaktyk, zwróciłem uwagę na to, że „oni widzą dokładnie to, co my widzimy; dla nich my jesteśmy opóźnioną w rozwoju galaktyką, opóźnioną w tym samym stopniu, co oni dla nas”. Istnieje pełna symetria. Konsystentne to jest z zasadą kosmologiczną, której spełnienie stanowi podstawową bazę dla rozważań prowadzonych w tej pracy. Jeśli, zgodnie z dzisiejszymi poglądami, oni poruszają się (faktycznie) wolniej, niż my (w związku z ciemną energią), a my wolniej, niż oni (w ich oczach), to jak to jest? Ciemna energia jest subiektywnym, lokalnym wrażeniem, złudzeniem? Raczej nie. Po prostu nie istnieje. A jeśli istnieje? To jako fikcja. Nie. Jako kwintesencja... fikcji.
   Sądząc po interpretacji zaproponowanej przeze mnie (Wzory? Nie taki diabeł...), efekt osłabienia powinien wzrastać wraz z odległością cały czas i zgodnie z tendencją, jaką przewiduje wzór [M]. Oto antycypacja, którą w niedługim czasie będzie można sprawdzić. Na razie nieliczni. Efekt "Lokomotywy".

     Ciemna energia. Opisałem już niejeden raz przesłanki na podstawie których uczeni doszli do wniosku o przyśpieszeniu ekspansji. To wprost naturalna, nawet spontaniczna reakcja na niespodziankę. [Wciąż mamy niespodzianki. To znak, że obowiązujący model ich nie przewidywał, a więc nie jest adekwatny z rzeczywistością. Zamiast niespodzianek powinny być przewidywania, a w ślad za tym odkrycia je potwierdzajace. Szanowni astronomowie, właśnie otrzymujecie na tacy komplet przewidywań.] Spontaniczna... Nie dziw, że wątpliwości w stosunku do takiego postawienia sprawy są, a ich wymowa jest nie do pominięcia. Ciemna energia stanowi czynnik odpychania. Pomijam tu niezborność tego z zasadą kosmologiczną, zgodnie z którą, tak dla przypomnienia, wypadkowa siła działająca na każdy obiekt fizyczny (w skali kosmologicznej) równa jest zeru. Dajmy na to, tym bardziej, że moja interpretacja tej zasady może być nie w pełni słuszna. Otóż można sądzić, że jeśli istnieje ciemna energia, energia odpychajaca (czyli dodatnia), to równoważna jej masa powinna być ujemna, tak, jak dodatnią jest masa związana z ujemną energią potencjalną przyciągania (patrz artykuł traktujący o grawitacji dualnej – w drugim blogu. A to by sugerowało, że parametr gęstości związany z nią, także powinien być ujemny. W tej sytuacji łączny parametr gęstości powinien być wiec równy -0,4 (a nie 1). Dla przypomnienia, sądząc na podstawie wniosków, a właściwie swoistej interpretacji wyników obserwacji, masa substancjalna (wraz z masą ciemnej materii) stanowi tylko ok. 30% wkładu do łącznej wartości parametru gęstości, równego jedności (gęstość krytyczna). Przyjmując masę związaną z ciemną energią za ujemną, otrzymujemy: 0,3 – 0,7 = -0,4. Dziwne, że masę związaną z energią odpychania uznano za dodatnią. Z jakiego powodu? Czy chodzi o grube nici? Nawet jeśli są cienkie, to to tylko fastryga. Jakoś trzeba się dopasować. [A potem usankcjonować tę fastrygę Noblem.]
   „Czym właściwie jest ciemna energia?” Pytanie to padło natychmiast po wymyśleniu tej nazwy. Od razu zwrócono więc uwagę na kwantowe fluktuacje próżni, związane z kreacją i anihilacją cząstek wirtualnych, będące źródłem energii próżni. Czy z niej bierze się ciemna energia, przyśpieszająca ekspansję Wszechświata? I tu pojawia się problem. Wprost zastanawiające jest to, że wielkość energii próżni nie odpowiada zupełnie oczekiwaniom związanym z ciemną energią, bazującym na wnioskach wyciągniętych z obserwacji supernowych. Okazuje się bowiem, że energia zawarta w jednym centymetrze sześciennym próżni jest 10^120 razy większa od oczekiwanej. Tej rażącej rozbieżności nie da się już stonować. Może należy poszukać jakiegoś czynnika odwracającego, czegoś prawie całkowicie neutralizującego energię próżni? A może poddać w wątpliwość jej istnienie? Istnienie czego? Energii próżni, ciemnej energii? Obydwu? Co wymyślić na jej (ich) miejsce? Chyba można otworzyć sklep z brzytwami. Zyskami chętnie podzielę się z panem Ockhamem.

*) Pewien astronom z Torunia (było to gdzieś osiem lat temu), czytając te słowa, gdy jeszcze to coś nie było książką, stwierdził, że koledzy jego, astrofizycy, ukamienowaliby mnie. Tak nazywać te dostojne przedmioty ich fascynacji? To bezsprzecznie bluźnierstwo!  Nie musiał mi tego mówić. Zapewniam, że nie zajmuję się zawracaniem Wisły za pomocą kija, a moje "herezje" mają dość gruntowne podstawy. Tak mi się przynajmniej dziś wydaje. A tu bomba. W styczniu 2014 dowiedziałem się, że Hawking kwestionuje (z powodów innych, niż moje) istnienie czarnych dziur o cechach powszechnie dziś zakceptowanych. A le ja, to przecież nie Hawking.
**) Patrz artykuł poświęcony odpychaniu grawitacyjnemu (pierwszy w drugim blogu).

*     *
*
Właśnie natknąłem się, tuż przed opublikowaniem tego artykułu, na publikację, której ostateczna konkluzja jest jakby zbieżna z wynikami moich dociekań, opublikowanych, tak dla przypomnienia, już w końcu roku 2010 (w mych książkach) – na nich bazują publikowane tu artykuły.  


Uwaga! Materiał ten opublikowany został (i jest powszechnie dostępny) w książce pt.
Pofantazjujmy o Wszechświecie I. Oscylujący? To nie takie proste (Wyd. Druktor – Toruń 2011)
Nakład wyczerpany. Pozostała jedynie możliwość nabycia w formie e-booku.

Kontakt: madajg@gazeta.pl    

wtorek, 11 lutego 2014

Katastrofa horyzontalna A.

Józef Gelbard
Katastrofa horyzontalna A.

Dla przypomnienia, treść wszystkich artykułów bazuje na zawartości opublikowanych już  książek:
1. Elementarne wprowadzenie do Szczególnej teorii względnosci, nieco...inaczej. (ISBN 978-83-62740-20-8 
2. Pofantazjujmy o Wszechświecie I. Oscylujący? To nie takie proste. (ISBN 978-83-62740-06-2)
3. Pofantazjujmy o Wszechświecie II. W głąb materii. Grawitacja w "podwymiarach". (SBN 978-83-62740-13-0)
Nakład (papierowy) jest już wyczerpany. Istnieje możliwość nabycia w formie e-booku.
Zapraszam też do lektury mych artykułów z drugiego blogu. Pierwszy z nich zajmuje się grawitacją dualną.

 Kontakt: madajg@gazeta.pl


Wstęp

     Na przełomie wieków XIX i XX doszło do przełomu w fizyce. Teoria promieniowania ciała doskonale czarnego na bazie fizyki klasycznej okazała się sprzeczna z wynikami badań eksperymentalnych. Teoria Rayleigha-Jeansa, w miarę poprawna w odniesieniu do fal długich, rozminęła się całkowicie z prawdą doświadczalną w odniesieniu do fal krótkich, tym bardziej, im krótsze fale rozważała. Nazwano to „katastrofą ultrafioletową”. Prawidłowy, zgodny z doświadczeniem, opis promieniowania ciała doskonale czarnego uzyskano po uwzględnieniu uwarunkowań kwantowych (kwantyzacja, czyli porcjowanie np. energii promieniowania) – wzór Plancka.  Okazuje się, że podobny przełom czeka także kosmologię współczesną (w każdym razie sądząc po proponowanym tu modelu). Katastrofa horyzontalna. Wszystko się bowiem zaczyna od problemu horyzontu. W dwóch kolejnych artykułach uzasadnię to wiele mówiące określenie (dzisiejszego stanu).
     Jak już ustaliliśmy, nasze położenie we Wszechświecie nie jest wyjątkowe. Mimo to stwierdzamy, że niewątpliwie znajdujemy się w jego środku. Jednak nie tylko my, lecz wszyscy stwierdzają to samo, niezależnie od tego gdzie się znajdują – w całej rozleglości, w całym ogromie Wszechświata. I tu pojawia się problem. Nasze centralne położenie oznacza istnienie średnicy, czyli odległości między skrajnymi punktami „na lewo i na prawo” od nas. Odległość między tymi punktami powinna być więc równa 2R. Wynika stąd, że prędkość względna dwóch obiektów znajdujących się na tych „antypodach” równa jest 2c. To jednak nie jest możliwe, zgodnie z ograniczeniem prędkości do c, z całą pewnością w odniesieniu do obiektów oddziaływujących elektromagnetycznie, choćby materii galaktyk. Istnienie „średnicy” 2R jest więc kłopotliwe i oznaczać by mogło, że część Wszechświata nie jest widoczna. Nie byłoby to jednak zgodne z przyjętą już tezą, że „widzimy Wszystko, a odległość R jest promieniem grawitacyjnym (też hubblowskiego) horyzontu, ogarniającego całą zawartość Wszechświata.” Przy tym położenie obserwatora, gdziekolwiek by się znajdował, nie jest wyjątkowe (zgodnie z zasadą kosmologiczną). Wychodząc z pewnika (bazującego na zasadzie kosmologicznej), że każdy obserwator widzi siebie jako centrum Wszechświata, przyjęliśmy, że horyzont znajduje się dokładnie w odległości R od niego (zgodnie z definicją), przy czym odległość ta ciągle wzrasta. Sam horyzont jest także miejscem geometrycznym położeń wszystkich obserwatorów, wszak najbardziej oddalony od nas obserwator (w odległości R) „widzi” nas na horyzoncie. R jest też odległością każdego obserwatora od miejsca-momentu Wielkiego Wybuchu, będącego początkiem wszystkiego, co dane jest naszym zmysłom. Wszyscy kiedyś bowiem byliśmy razem. Tak przedstawia się, w kilku słowach, topologia Wszechswiata (łaściwie takie są przesłanki dla jej formalnego określenia). O odległości 2R nie ma więc mowy.

[A jeśli jednak ta odległość 2R istnieje, to co tam jest? Jeśli dobrze popatrzymy, po prostu zobaczymy siebie, a właściwie zwierciadlane odbicie nas samych. Dobrze, że daleko, gdyż odbicie to zbudowane jest z antymaterii... Upsss, wypsnęło mi się. Trochę dla żartu. Wierutne fantazie. Przed Wami, czytelnicy, fantazje niemniejsze, które o dziwo (i o zgrozo) mogą mieć znamiona rzeczywistości.]

   Dziś sądzi się, że horyzont nie zamyka pełnej zawartości materialnej Wszechświata, że choćby za sprawą inflacji istnieją byty, których dostrzeżenie nie jest (dziś, może wcale) możliwe. Tu (pod moim dachem) jednak, dla przypomnienia, preferowany jest pogląd, że Wszechświat w całości jest dostrzegalny, że mówienie o bytach poza horyzontem nie ma sensu, że sam horyzont zamyka nawet całą przestrzeń. Czy zatem obserwatorzy z antypodów widzą się wzajemnie? Sądzę, że tak, z tym, że odległość między nimi jest nawet mniejsza, niż R w związku z ich mimo wszystko podświetlną prędkością względną (dwukrotnie większa odległość zastrzeżona jest dla nas i naszych antynas).
   Właściwie, czy Wszechświat byłby opisywalny (jako całość), jeśli tylko jego część, nie wiadomo jaka, dana jest obserwacji? Wynikałoby stąd, że wydedukowane na podstawie obserwacji jego cechy są cechami lokalnymi... To daje szerokie pole dla fantazji (wieloświat), jakbyśmy już wszystko wiedzieli o naszym poczciwcu, jakby nadszedł czas na dalszą penetrację. Wprost przeciwnie. To fantazjowanie świadczy o istotnych brakach wiedzy. Prawdziwa wiedza sprowadza się do prostoty. Prawda jest jedna, a niepewności tworza zbiór nieskończony. Łatwiej więc szukać prawdy w ich gąszczu. A ja popełniam poważną niestosowność sprowadzając wszystko na ziemię twierdzeniem, że Wszechświat obserwowalny jest Wszystkością.
     Zasygnalizowany tu został (w dość niekonwencjonalny sposób), tak zwany problem horyzontu, jeden z dwóch podstawowych problemów kosmologii  (ten drugi, to problem płaskości, który dla nas przestał już być problemem). Nawet go wstępnie „ideologicznie” roztrzygnąłem bazując na specyficznej wizji topologii Wszechświata.  Jednak  wbrew pozorom to jeszcze nie koniec debaty na ten temat. To tylko wstęp, gdyż same „problemy” wynikaja wprost z dzisiejszego opisu spraw bazującego na OTW i na paradygmacie łącznościowym, a także na zdemonizowanej mechanice kwantowej.   
     Spróbuję w uproszczeniu opisać problem ten nieco inaczej, by zaproponować jego rozwiązanie zgoła odmienne niż rozwiązania proponowane w literaturze przedmiotu. Dalej przedstawię też poglądowy przykład obliczeniowy, stanowiący ilustrację jednego z aspektów sprawy. 
   Obserwator, znajdujący się w dowolnym miejscu (zasada kosmologiczna) widzi siebie jako centrum Wszechświata. Patrząc w lewo i w prawo spogląda oczywiście ku jego granicom, ku horyzontowi. Jak daleko sięga jego wzrok, widzi po ubu stronach to samo: tę samą materię, te same cechy jej rozkładu. Dostrzega obiekty (będąc w środku), których wzajemna odległość sprawia wrażenie większej (prawie dwukrotnie), niż odległość od horyzontu (promień Wszechświata). [Tradycyjnie przyjmuje się, że tak właśnie jest] „Swiatło nie mogło więc w czasie równym wiekowi Wszechświata przebyć drogi dzielącej je. Jeszcze nie doszło do kontaktu między nimi”. A jednak, jak już wspomniałem, ich cechy fizykalne nie różnią się niczym istotnym. Dowodem obserwacyjnym tego jest izotropowość i jednorodność promieniowania tła, biegnącego od tych nie kontaktujących się ponoć ze sobą obszarów, stwierdzona dzięki intensywnym badaniom prowadzonym w ostatnich latach. Godne podkreślenia jest to, że chodzi o promieniowanie, będące reliktem czasów, w których dopiero kształtowało się dzisiejsze oblicze Wszechświata. Jego wiek jest przecież skończony. 
   Zatem, czy ci z antypodów nie mogą widzieć się wzajemnie? By roztrzygnąć sprawę przypomnijmy sobie, że horyzont jest wspólny dla wszystkich, bo jest to moment Wybuchu, w którym wszyscy uczestniczyliśmy, a zasada kosmologiczna obowiązuje wszystkich w jednakowym stopniu. Zasada ta żąda, by odległość wszystkich od horyzontu była jednakowa, gdyż wszyscy są sobie równoważni, a horyzont jest wspólnym dla wszystkich miejscem (momentem) startu. Poza tym, ci tam z antypodów wcale nie uważają, że horyzont znajduje się tuż tuż. Horyzont dla nich jest tak samo odległy, jak dla nas. Poza tym, tak dla przypomnienia, wszyscy się nawzajem widzimy od samego opoczątku Wielkiego Wybuchu. Zatem czekanie na fotony, które mają dotrzeć, byśmy mogli zobaczyć po raz pierwszy w historii jakiś tam obiekt, jest nieporozumieniem, powiedziałbym nawet: „infantylnością”, gdyby nie to, że dziecko tak by nie pomyślało. Chyba, że Wszechświat jest nieskończony i statyczny. W tym wariancie jednak już czekać nie trzeba (w związku z czasową nieskończonością i niezmiennością). Widocznie mentalnie jesteśmy jeszcze tam. Wszystko wskazuje jednak na to, że Wszechświat ewoluuje, aktualnie ekspanduje, a kiedyś w przeszłości był czymś bardzo małym. A jednak mimo wszystko paradygmat łącznościowy stał się automatyczną bazą dla wartościowań, bazą dla wnioskowania i pojmowania kosmologii i... doprowadził do Katastrofy Horyzontalnej. Przy tym, zanim ta katastrofa nastąpiła, stanowił poważną motywację dla wymyślenia inflacji. Jeszcze wrócimy do tego wątku.


1. Ilustracja (rachunkowa i naiwna) podejścia łącznościowego.
   Oto ilustracja problemu na konkretnym przykładzie, w którym łącznościowe traktowanie sprawy poddane ma być konfrontacji ze zgoła inną koncepcją. Czy wyjdzie z tego obronną ręką? Jeśli tak, to chwała!        
  Wielokrotnie wspominałem o kwazarach. Są to obiekty, z percepowanych, najbardziej oddalone od nas. Przesunięcie ku czerwieni ich widm jest bowiem szczególnie duże, na ogół przekracza liczbę 3. W latach osiemdziesiątych ub. wieku znane już były kwazary wykazujące przesunięcie widm dochodzące do 4. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, odkrywano już obiekty, dla których przesunięcie ku czerwieni dochodziło do sześciu, a stosunkowo niedawno*, dzięki zastosowaniu wymyślnych metod badań (m.in. bazujących na wykorzystaniu grawitacyjnego soczewkowania światła kwazarów przez masywne ciała (galaktyki) znajdujące się znacznie bliżej nas), zarejestrowano obiekty, których z przekracza nawet 10. Wspomnę jeszcze o tym dalej.
   By przedstawić rzecz w sposób zrozumiały i dydaktycznie poprawny, proponuję przeprowadzenie najpierw, prostego, wprost naiwnego testu obliczeniowego, bez głębszego wnikania w sprawy zasadnicze. Potem rzecz uściślimy. Za przykład do naszych obliczeń weźmy jednak kwazar bliższy, bardziej reprezentatywny: OQ 172, dla którego z = 3,53. Stosunkowo łatwo obliczyć jego prędkość. W tym celu stosujemy wzór:
Prędkość ta wynosi 272000 km/s (w przybliżeniu). W oparciu o prawo Hubble’a (według 
H = 20) obliczyć można też jego odległość: 13,6 miliardów lat świetlnych (horyzont znajduje sie w odległości 15 mld. lat świetlnych). To odległość aktualna, gdyż posługiwaliśmy się aktualną na dziś wartością współczynnika H. Wydawałoby się, że to nawet oczywiste. A jednak, zgodnie mniemaniem wielu zainteresowanych astronomią oznaczałoby to, że światło od obiektów tych, by dotrzeć do nas, potrzebuje liczbę lat równą ich aktualnej odległości (w latach świetlnych). Zatem to, co widzimy, na przykład w odniesieniu do rzeczonego kwazara, zdarzyło się przed trzynastu z „hakiem” miliardami lat, czyli taka była odległość od nas, gdy zostały wysłane fotony... Należy zaznaczyć, że to spore uproszczenie, gdyż w momencie wysłania światła, nasz kwazar znajdował się bliżej nas. W jakiej odległości? Czy tylko o to chodzi? A jak wyznaczono odległość aktualną za pomocą prawa Hubble'a (tuż powyżej)? Pozostańmy jednak przy tym, bo to przykład "wulgarnego" stosowania koncepcji łącznościowej. Pójdźmy w tym właśnie kierunku po to, by uwydatnić podejście alternatywne. W tym celu przeprowadźmy odpowiednie obliczenia, których wynik, daleki będąc od oczekiwań, posiada niewątpliwy walor poglądowości. Potem rzecz oczywiście uściślimy.
   W ciągu tego czasu, od wysłania sygnału, do momentu realizacji łączności, dotarcia do nas światła, nasz kwazar podążał dalej kontynuując swą wędrówkę, ze swoją (powiedzmy, że) stałą prędkością, przebywając dodatkową drogę 12,33 miliardów lat świetlnych (łatwo to obliczyć).
   Zatem aktualnie znajduje się w odległości od nas: 13,6 + 12,33 = 25,93 miliarda lat świetlnych. Znajduje się znacznie dalej niż horyzont określający dzisiejsze rozmiary Wszechświata (według naszej rachuby, około 15 miliardów lat świetlnych). [Nawet jeśli uwzględnimy to, że w chwili wysłania fotonów, nasz obiekt znajdował się bliżej nas, otrzymamy wynik nie bardzo pasujący do aktualnych rozmiarów Wszechświata.] A jednak widzimy ten kwazar. Interesujące. Wynik ten nie odpowiada też wyznaczonemu przez nas wiekowi Wszechświata. Przed około piętnastu miliardami lat wszyscy byliśmy razem, tworzyliśmy coś bardzo małego i zwartego tuż przed początkiem ekspansji, w której wspólnie uczestniczymy do dziś. Odkryliśmy to poprzez obserwację (prawo Hubble’a). Ile więc czasu minęło do dziś od momentu naszego rozstania z materią tego kwazara (wówczas oczywiście wyglądaliśmy inaczej)? Innymi słowy: Jaki jest wiek Wszechświata? Nie uwzględniając krótkiej fazy przyśpieszenia na starcie, a biorąc pod uwagę założoną z góry stałą prędkość względną, równą 272000 km/s, oraz aktualną odległość przez nas obliczoną: 25,93 miliardy lat świetlnych, w wyniku prostego obliczenia poniżej, otrzymamy odpowiedź:   
Dla przypomnienia: 1 ly = 9,46·10^12 km. To dużo. 
   Dziś szacuje się wiek Wszechświata  na 13,7 miliardów lat, po uwzględnieniu uwarunkowań wynikających z równania Friedmanna (o tym dalej) i po uwzględnieniu tak zwanej ciemnej energii. (Różnica 15 – 13,7 nie jest tu istotna.) Co o tym wszystkim sądzić? Czyż nie zastanawia to, że kwazar ten jednak widzimy? Czy jedyną przyczyną niedopasowania jest wyłącznie to, że w momencie wysłania światła, nasz kwazar był znacznie bliżej? Nie, przyczyną jest naiwne stosowanie paradygmatu łącznościowego („widzimy dlatego, gdyż właśnie fotony stamtąd przybyły”).
   Dla przypomnienia, badając widmo określonej odległej galaktyki, wyznaczamy jej prędkość radialną. Na podstawie tego wyniku, określamy jej odległość od nas, oczywiście w oparciu o prawo Hubble’a. Jest to odległość aktualna w tej chwili, gdyż użyliśmy do jej obliczenia dzisiejszą wartość współczynnika Hubble’a. „Czas potrzebny na przybycie fotonów”, to, w kontekście rozważań prowadzonych tutaj, rzecz wprost pozbawiona sensu.

Czy rzeczywiście dzisiejsza? W celu jej wyznaczenia powinniśmy właściwie bazować na pomiarach dokonanych na obiektach stosunkowo bliskich, o stosunkowo niewielkim względnym przesunięciu widm. Wówczas jednak wpływ (zakłócający) na wynik mają ruchy własne galaktyk, nie mające nic wspólnego z kosmologią. Wynik pomiaru jest więc niepewny. Pomiar należy wykonać więc dla sporej liczby obiektów. Odległości ich przy tym nie są jednakowe, a współczynnik H wyznaczony na podstawie obserwacji obiektów bardziej oddalonych odpowiada dawniejszym czasom – wówczas wartość jego była większa. Oto jeszcze jedna przyczyna braku precyzji w obliczeniach z użyciem współczynnika Hubble'a. Współczynnik Hubble’a nie jest jednak parametrem aż tak istotnym wobec wyników, które otrzymaliśmy w powyższym przykładowym obliczeniu, tak przecież zaskakujących, tak mocno odbiegających od rozsądnych oczekiwań. Poniżej i tym się zajmiemy. 

   Spójrzmy na to inaczej (w dalszym ciągu podchodzimy do sprawy łącznościowo). Jeśli podstawimy otrzymany przez nas wynik (wyliczoną przez nas aktualną odległość naszego kwazara, to znaczy 25,93 mld lat świetlnych) do prawa Hubble’a, otrzymamy prędkość większą niż lokalnie mierzona prędkość światła. Czy to nie przeczy szczególnej teorii względności? Okazuje się, że nie... „Wiąże się to bezpośrednio z istnieniem pola grawitacyjnego, zakrzywiającego czasoprzestrzeń. Otóż w niej każdemu nieosobliwemu punktowi przyporządkować można styczną (do zakrzywionej grawitacją) płaską czasoprzestrzeń Minkowskiego, w której obowiązują w pełni prawa szczególnej teorii względności, w tym oczywiście niezmienniczość prędkości światła. Gdy chodzi jednak o dwa oddalone (wystarczająco) od siebie punkty, czasoprzestrzenie Minkowskiego związane z nimi nie pokrywają się. Przestrzeń łącząca bardzo odległe obiekty jest już zakrzywiona. Ich prędkość względna może więc być większa od c. Dla przypomnienia, prawa szczególnej teorii względności obowiązują w odniesieniu do układów inercjalnych. Obecność pola grawitacyjnego jednak narusza tę inercjalność. Zatem wszystko w porządku, a stosowanie wzorów relatywistycznych gdy mowa o obiektach bardzo dalekich nie ma żadnego uzasadnienia”. Tak, często uzasadnia się rzecz. Czy jednak w odniesieniu do Wszechświata jako całości przesłanka ta jest słuszna? Przecież wspomniany kwazar widzimy, zatem światło od niego już do nas dotarło (oczywiście nie z prędkością większą niż c). Czy słuszna pomimo, że prawo Hubble’a jednak obowiązuje, a prędkość naszego kwazara wyznaczona przez nas w oparciu o analizę widmową jest jak najbardziej wiarygodna (nie tylko dla mnie)? A przecież wyznacza się ją ze wzoru relatywistycznego, wynikającego bezpośrednio ze szczególnej teorii względności, w tym przypadku zastosowanej bez wahania i bez zastanowienia, nawet w odniesieniu do najbardziej odległych obiektów. Chodzi o wzór (*) przytoczony powyżej. Czyż więc teorii tej (STW) nie można stosować wobec obiektów bardzo dalekich, pomimo, że przecież łączy je wspólna historia, że kiedyś w przeszłości wszystkie były razem i uczestniczyły wspólnie w Wielkim Wybuchu jako elementy tego samego układu? Przypomnijmy sobie, że zgodnie z ustaleniem tej pracy w wielkiej skali Wszechświat jest w swej naturze płaski. Płaski jest też zgodnie z obserwacją. W każdym razie możliwe do wykrycia odchylenia od płaskości mają charakter lokalny, natomiast w odniesieniu do obiektów o charakterze kosmologicznym są one absolutnie niezauważalne. Odwrotnie, niż się dziś przypuszcza (patrz cytat powyżej, zapisany kursywą), wbrew skonstatowanej przecież płaskości, która z tego właśnie powodu stanowi „problem”. Czy zatem stosowanie ogólnej teorii względności przy opisie Wszechświata jako całości jest w pełni uzasadnione? Ze szczególną raczej nie ma problemu.
   Płaskość Wszechświata, jak już wiemy, uzasadnia zresztą już zasada kosmologiczna, z której wynika, że wypadkowa siła kosmologiczna, działająca na każdy obiekt, równa jest zeru (nawet jeśli ktoś uroczyście stwierdzi, że stosowanie tu sił nie ma najmniejszego sensu, gdyż chodzi o rozszerzającą się przestrzeń). Zatem dopuszczalne jest stosowanie wzorów szczególnej teorii względności wobec bardzo odległych obiektów. Zanim pójdziemy tą drogą, warto uściślić to, co stanowi bazę dla dzisiejszego pojmowania spraw. 

2. Próba uścislenia na bazie równania Friedmanna.
    Nadszedł czas uściślenia. W poprzednim artykule, poswięconym grawitacji Wszechswiata, przedstawiłem podstawowe równanie kosmologii, równanie Friedmanna, będące równaniem ogólnej teorii względności, majacym modelować Wszechświat. [To model bez stałej kosmologicznej, bardziej reprezentatywny w kontekście rozważań prowadzonych tutaj. Poza tym uważam, że Einstein miał rację odrzucając tę stałą. Chodzi o to, że Wszechświat nie jest statyczny i nieskończony.] Na nim będziemy bazować w tej próbie uściślenia. Ogólna teoria względności jest dziś jedynym środkiem modelowania Wszechświata. Czy jedynym możliwym? Pytanie zdawałoby się retoryczne. Oczywiście, także tu obowiązuje podejście łącznościowe. Uwzględniamy też, tym razem w sposób bardziej formalny to, że wartość współczynnika Hubble’a dawniej była inna niż dziś. Wyraża to wzór poniższy (słuszny dla rozwoju według modelu krytycznego) [A]:

Tutaj: H – wartość współczynnika w momencie wysłania fotonów, które właśnie dziś docierają do nas, H0 – wartość aktualna, z – wielkość przesunięcia ku czerwieni widma danego obiektu – wzór (*).
   Z równania Friedmanna, wynika, że dla przypadku rozwoju krytycznego:
Tutaj: t0  – dzisiejszy wiek Wszechświata (pod warunkiem, że rozwija się według modelu krytycznego, na co wskazuje obserwacja); t – wiek Wszechświata w chwili wysłania fotonów. Zauważmy przy okazji, że wiek Wszechświata jest mniejszy, niż by to wynikało bezpośrednio z prawa Hubble’a (jeśli słuszną jest metoda bazująca na równaniu Friedmanna). W naszym przypadku, zamiast 15 mld. lat mielibyśmy tylko 10 mld. lat. (Te 13,7 zawdzięczamy ciemnej energii – niech będzie zdrowa.) Powszechnie akceptuje się pogląd, że przyczyną jest powszechna grawitacja hamująca ekspansję. Czy słusznie (już sądząc na bazie zasady kosmologicznej)?
    Z powyżej przedstawionych wzorów od razu otrzymujemy zależność między tymi czasami:
Załóżmy, dla przykładu, że mamy do czynienia z kwazarem, którego z = 3. Ile lat miał Wszechświat w momencie wysłania fotonów przez kwazar, który właśnie widzimy? Przyjmując wartość H0 = 20  otrzymujemy: t = 1,25·10^9 lat. Zastanawia, że stało się to mniej, niż półtora miliarda lat po Wielkim Wybuchu. Wtedy jednak materia była jeszcze zbyt ciepła, by kondensować się, by utworzyć obiekt, który my widzimy jako ukształtowany już kwazar, funkcjonukący z całą pewnością już kilka miliardów lat. To, co widzimy, to przecież stan, w jakim znajdował się nasz kwazar w chwili wysłania fotonów...
   Ale to nie koniec. Zajmijmy się odległościami. Bazować będziemy na znanym wzorze Mattiga, podanym tu dla przypadku rozwoju krytycznego:
 Tutaj: d0  - dzisiejsza odległość obiektu od nas. Zauważmy, że dla z = 3,
Czyli wartość bezpośrednio wynikająca z prawa Hubble'a. Ta wartość z stanowi więc rodzaj przełomu. Poniżej rzecz rozwiniemy. Ze wzoru [D] wyliczyć możemy też dzisiejsze rozmiary Wszechświata. Wystarczy przyjąć, że z →  (w odniesieniu do horyzontu). Otrzymujemy więc:
Jak widać, odległość ta jest dwukrotnie większa, niż promień Schwartzschida Wszechświata, równy promieniowi wynikającemu bezpośrednio z prawa Hubble’a. [Dla nas to odległość do naszych antynas.] Uwzględniając wzory [B] otrzymujemy:
oraz:
Tutaj R – rozmiary Wszechświata w momencie wysłania fotonów przez nasz obiekt. Kontynuujmy. Obliczmy odległość tego obiektu od nas w momencie, gdy wysłał fotony, dziś docierające do nas. W tym celu skorzystajmy ze wzoru:
Zauważmy rzecz interesującą. Otóż, poczynając od z > 3, d > R. Już wcześniej, powyżej zwróciliśmy na to uwage. Obiekty te w chwili emisji światła, które do nas dotarło, znajdowały się poza horyzontem, nie mogły być widoczne. Wreszcie się pojawiły (i są widoczne dziś). W którym miejscu się pojawiły? Na horyzoncie, jako najdalsze możliwe do zaobserwowania. A przecież ich prędkość jest znacznie mniejsza od prędkości światła (z > 3). Co to za horyzont? Oczywiście łącznościowy. Nie grawitacyjny i nie hubblowski. Cóż, na nim tutaj wszystko bazuje.

Istnienie granicy z = 3 na której dokonuje się przełom choćby cech obserwowalności, we mnie wywołuje rodzaj zwątpienia. Istnienie czegoś takiego w odniesieniu do konkretnego układu fizycznego, to normalka, szczególnie gdy na próbkę poddaną badaniu oddziaływują różne czynniki. Może to być na przykład inwersja spinów w materiale metamagnetycznym pod wpływem określonego zewnętrznego pola magnetycznego i określonej temperatury, zmieniająca diametralnie właściwości magnetyczne materiału. W odniesieniu do Wszechświata rzecz taka wydaje się wątpliwą. Sztuczność tej granicy wydaje się wskazywać na sztuczność samej teorii, na jej nieadekwatność w odniesieniu do Wszechświata jako absolutnej całości i Wszystkości. Zaściankowość bazująca na „obserwable”, lokalność narzucająca się całości. Po prostu coś mi tu nie pasuje. Może to „tylko” filozoficzna intuicja?

   Właściwie jedyny (przynajmniej na razie) poważny problem pojawił się, gdy wyznaczyliśmy wiek Wszechświata w momencie wysłania fotonów przez obserwowany obiekt. Nie można jednak problemu tego lekceważyć. Dla przypomnienia, stało się to zanim mógł powstać, choć za pośrednictwem tychże fotonów jawi się nam ukształtowanym kwazarem.
     Czy wobec tego zastosowanie Ogólnej Teorii Względności w tym Szczególnym przypadku Wszechświata jest uzasadnione? Czy można traktować Wszechświat, tę wszystkość, jako „chmurę” pyłu podlegającą jakimś tam ciśnieniom? Oto jest pytanie. A może należałoby jakoś zmodyfikować równanie Friedmanna? Uwzględnić to, co dały ostatnie lata intensywnego rozwoju (choćby metod i technik obserwacyjnych)? Gdyby tylko o modyfikację chodziło... „Na co się on porywa?! Przecież jedynym środkiem opisu, jedyną drogą do zrozumienia Wszechświata jest ogólna teoria względności.” – stwierdza któryś z czytelników ze sporą dozą zniecierpliwienia i przygany. A mi nagle przypomniała się pewna baśń Andersena.  Proszę mi wybaczyć tę niestosowność.
   Na razie pójdźmy inną drogą. Być może jej konsystentność pozwoli przy okazji także na porzucenie aktualnie obowiązującego, łącznościowego podejścia do kwestii, będącego źródłem problemu horyzontu (między innymi). Ośmielam się nawet stwierdzić, że to (dzisiejsze) podejście jest błędne. (Mojej reputacji nic już nie uratuje.) Na nim bowiem bazując dochodzi się do wyników nie potwierdzających wizję intuicyjcyjną (czy tylko moją?). Zatem nie w wymyśleniach mających dostosować Przyrodę do wymogów równań matematycznych, nie w spekulacjach obcych duchowi Przyrody, należy szukać prawdy o świecie. Nie pomoże nawet oparcie się na teorii, której słuszność potwierdziły liczne badania. Bo to przecież model obsługujący świadomość badawczą, dobry tylko dla określolonego zbioru percepowalnych bytów. Śmiem sądzić, że OTW w dzisiejszej postaci zrobiła już swoje. Wszechświat jest trochę za duży.  
Katastrofa Horyzontalna

3. Co by z tego wszystkiego mogło wynikać?
     Moim skromnym zdaniem rozwiązanie jest dużo prostsze. Niewątpliwie bazuje ono na tym, że bardzo wielka prędkość obiektów o charakterze kosmologicznym (wystarczająco odległych) wymaga uwzględnienia efektów relatywistycznych, co jest tu możliwe w związku z tym, że cały Wszechświat jest płaski („krytyczny”). Ale to nie wszystko.
  A teraz zwróćmy uwagę. „Wielki Wybuch” rzeczywiście miał miejsce, więc kiedyś wszyscy byliśmy razem! Czyżby o tym zapomniano? Od tego momentu, cały czas widzimy się wzajemnie, wszyscy, cały Wszechświat wszystkimi swoimi częściami. To tak, jak dwa samochody, które rozstały się wyruszając równocześnie z tego samego miejsca by podążać, każdy w swoją stronę nie traciwszy przy tym ani na chwilę kontaktu wzrokowego. Także my, cały ten długi czas, od zarania kosmicznych dziejów, jesteśmy w kontakcie wzrokowym ze wszystkimi, najodleglejszymi nawet galaktykami. Oczekiwanie na łączność za pomocą fotonów jest bezzasadne, wprost nie trzyma się kupy. Owszem miałoby to jakiś sens, gdyby Wszechświat był nieskończony i statyczny. Można by przypuszczać, że jak na razie zakodowani jesteśmy podświadomie takim właśnie modelowaniem Wszechświata. Może miałoby sens, gdyby tworzyły się nowe byty (z niczego). Chyba raczej nie tworzą się, respektując podstawowe prawa przyrody (z tych, które zdążyliśmy już odkryć).  
Wniosek: Problem horyzontu w gruncie rzeczy nie istnieje.


   Być może należy zrewidować „model kontaktu wzrokowego”, w którym fakt widzenia zawdzięczamy ponoć wyłącznie wymianie fotonów, a uzgodnienie procesów i własności zachodzić może ponoć tylko z ich prędkością. Właściwie to jeszcze jeden paradygmat, którego zaszczytna rola chyba dobiega końca (to brzmi jak bluźnierstwo). Ten „model kontaktu wzrokowego” rzeczywiście nie jest adekwatny z przykładowymi samochodami. Być może bardziej odpowiednim byłby model „pola uzgodnionej łączności”, pola, w którym zatopiona jest wszelka materia. Kontakt w tym polu jest „natychmiastowy”, pod warunkiem wspólnej historii „od zarania”. Naturą tego pola jest grawitacja, a warunkiem (jak najbardziej do przyjęcia) jest to, że nie ma mowy o tworzeniu się z niczego nowych bytów materialnych.  Kojarzy się to z problemem splątania i lokalności. Wspominałem już o tym. Warto przy tej okazji zajrzeć do mego drugiego blogu. 

   Co innego czas, który upłynął od zajścia określonego zdarzenia, na przykład wybuchu supernowej (albo „kichy” w jednym z oddalających się wzajemnie samochodów). W tym przypadku wyznaczamy czas w sposób tradycyjny, dzieląc znaną odległość przez prędkość światła. Nie stanowi problemu wyznaczanie czasu gdy mowa o obiektach stosunkowo bliskich, o małej prędkości kosmologicznej. Dość problematyczne jest jednak wyznaczenie czasu gdy mowa jest o zdarzeniach, które miały miejsce w obiektach bardziej oddalonych, choćby dlatego, że odległość dzisiejsza jest inna, nawet znacznie większa niż, w momencie ich zajścia. Przykład stanowić może wybuch supernowej w jakiejś odległej galaktyce. [Wybuch ten nie ma oczywiście nic wspólnego z kosmologią. To wydarzenie o charakterze lokalnym. Traktowanie go jako faktor o charakterze kosmologicznym nie sensu. A jednak...] Temat ten rozwinę dalej. 

A może właśnie tu tkwi przyczyna stwierdzonej obserwacyjnie, mniejszej niż oczekiwana jasności supernowych z odległych galaktyk? Jak wiemy, wyciągnięto stąd wniosek, że galaktyki, do których należą wspomniane supernowe, znajdują się dalej, niż by to wynikało z prawa Hubble’a, w odniesieniu do ich prędkości wyznaczonych z przesunięcia widm ku czerwieni. Jak wiemy, było to przesłanką dla konkluzji, że prędkość ekspansji rośnie. Konsekwencją tego było wymyślenie ciemnej energii jakby pasującej do stałej kosmologicznej, którą, wbrew postanowieniu Einsteina przywrócono do łask i trzymano w zanadrzu. I oto nadarzyła się okazja... Chyba znów mamy do czynienia z klasycznym mnożeniem bytów ponad potrzebę. Czy zbytek arogancji z mojej strony? Zobaczymy dalej. 

   Propozycję zgoła innego rozwiązania kwestii sugeruje pytanie zadane tuż powyżej (to zapisane tłustym drukiem). Rozwijając je zauważmy, że światło od wspomnianych supernowych musiało, by do nas dotrzeć, przebyć dłuższą drogę, niż ich odległość od nas w momencie wybuchu. Same macierzyste galaktyki nie uczestniczyły w tym procederze, pełniąc uczciwie rolę wymienionych wyżej samochodów. To tylko przypuszczenie. By uzasadnić zasadność podjęcia tej kwestii, należy przeprowadzić stosowne obliczenia. Zrobimy to jednak później, zaopatrzeni w odpowiednie środki natury ilościowej, a także umotywowani wynikami rozważań, jakie przeprowadzimy niebawem.

*) W roku 2004 odkryty został obiekt, którego red-shift z = 10. Obiekt ten kierunkowo znajduje się wśród galaktyk gromady Abell 1835, ktorą obserwowano z użyciem kamery podczerwieni ISAAC  (Infrared Spectrometer And Array Camera), współpracującej z teleskopem VLT.