Józef Gelbard
Topologia Wszechświata
1. Jaka jest
topologia Wszechświata?
Z góry oświadczam, że na pytanie to nie
odpowiadam, tylko przedstawiam przesłanki mogące ukierunkować badania w tej
kwestii, przesłasnki zbieżne z moim dość specyficznym widzeniem Wszechświata.
Także nie jestem matematykiem-topologiem. Pragnę jednak zachęcić specjalistów do zajęcia
się tym tematem.
Także z góry, dla przypomnienia, polecam lekturę artykułów
mego drugiego blogu (by niektóre stwierdzenia nie były niespodzianką).
Na ogół w sposób popularny, podczas próby wyjaśnienia „dlaczego tempo ekspansji Wszechświata ulega spowolnieniu”, nauczyciele. Wykładowcy, autorzy, powołują się na przykład z podrzucanym do góry ciałem, które wznosząc się zwalnia, aż do zatrzymania. W gruncie rzeczy do tego sprowadza się kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna. [Pomijam tu rewelację dziś dumnie nazywaną ciemną energią, która ma powodować nie przyciąganie, lecz odpychanie.]. Pomijam tu też sens „tempa ekspansji”, które, zgodnie z dzisiejszym widzeniem spraw, nie jest konkretną prędkością. Wielkością określającą tempo ekspansji jest współczynnik H. Wspomniałem już o tym wcześniej, w szczególności w eseju poprzednim („Katastrofa Horyzontalna”), w ktorym miedzy innymi konfrontuję kosmologię friedmannowską z wynikami moich przemyśleń.
Na ogół w sposób popularny, podczas próby wyjaśnienia „dlaczego tempo ekspansji Wszechświata ulega spowolnieniu”, nauczyciele. Wykładowcy, autorzy, powołują się na przykład z podrzucanym do góry ciałem, które wznosząc się zwalnia, aż do zatrzymania. W gruncie rzeczy do tego sprowadza się kosmologia bazująca na równaniu Friedmanna. [Pomijam tu rewelację dziś dumnie nazywaną ciemną energią, która ma powodować nie przyciąganie, lecz odpychanie.]. Pomijam tu też sens „tempa ekspansji”, które, zgodnie z dzisiejszym widzeniem spraw, nie jest konkretną prędkością. Wielkością określającą tempo ekspansji jest współczynnik H. Wspomniałem już o tym wcześniej, w szczególności w eseju poprzednim („Katastrofa Horyzontalna”), w ktorym miedzy innymi konfrontuję kosmologię friedmannowską z wynikami moich przemyśleń.
Zgodnie z nawet
dość herezjalnie brzmiącą propozycją (na
roboczo), ktorej już się zdążyłem dopuścić wcześniej,
istnienie przestrzeni związane jest z ruchem względnym obiektów, co spowodować
musiało, że te względnie najszybsze z nich (w początkach hubblowskiej ekspansji – zaraz po przemianie
fazowej) są zarazem tymi najodleglejszymi od
siebie (jak my i kwazary). Oczywiście
oczekiwanie takie ma sens pod warunkiem, że kiedyś miał miejsce Początek, a
wszystko, czym jest Wszechświat, stanowiło jedność o bardzo ograniczonych
rozmiarach. Spójne to jest z zasadą kosmologiczną. [Nota bene, czyni to
przestrzeń Wszechświata immanentnie płaską.] Prawo Hubble`a tylko
przypieczentowało tę rzecz, stanowiąc argument
empiryczny.
Najbardziej odległe sa obiekty, których prędkość względem obserwatora
(niezależnie, od tego gdzie się znajduje)
dąży do c. Można więc przyjąć tę prędkość za „prędkość ekspansji”. Stała
c jest więc nie tyle prędkością swiatła, co prędkością ekspansji. Właśnie dlatego jest niezmiennicza, gdyż, zgodnie z
zasadą kosmologiczną jest jednakowa dla wszystkich obserwatorów.
Widocznie światlo ma tę prędkość, gdyż jest to prędkość reliktowa z czasów, gdy
masa Wszechświata równa była zeru – właśnie wtedy
wyodrębniły się oddziaływania elektromagnetyczne, których bozonem jest foton o
zerowej masie. Jak widać, to bardzo prosty, wprost naiwny (...) model. A jednak wyjaśnia, dlaczego prędkość światła jest
niezmiennicza. Co gorsza, bez supermatematyki. Dotąd na pytanie „dlaczego” nikt nawet nie ważył się . Po prostu,
niezmienniczość c została zapostulowana – ponad sto lat temu. A jednak dziś można już
inaczej. Właściwie każdy postulat w fizyce powinien mieć cechę tymczasowości.
Od razu paść może, wprost „naiwne” (jeszcze
jedno) pytanie: Jeśli Wszechświat ma oscylować, zgodnie z dość
stanowczym sądem prezentowanym w mych pracach, to jak to pogodzić z inwariantną
prędkością ekspansji? „Przecież światła zatrzymać nie można”. [Tak na
marginesie, bardzo wielu nie rozróżnia między niezmienniczością c, a
niezmiennością. Stąd wiele nieporozumień, nawet
wśród wykształconych.] Dla uważnego czytelnika moich artykułów odpowiedź narzuca się sama: cykliczne
zmiany parametru c. Troszkę dodać na ten temat zamierzam w innym miejscu, choć sporo dalszych
przemyśleń należłoby jeszcze temu poświęcić. Z gotowcami deklarują się ludzie,
którzy swą fizyczną edukację zaczęli od Wikipedii. Chwała im za to, że nie są
pozbawieni ciekawości świata. Tych pozbawionych, jest ponad
90% populacji nazywającej siebie homo sapiens. Niektórych z nich ta
przynależność napawa nawet dumą. Stanowią oni zdecydowaną
większość, a tym decydują o naszej przyszłości, choć żyją wyłącznie
teraźniejszością. W przyszłości naczelnym gatunkiem będzie homo arboris.
Ale to już inny temat.
Ta założona, niejako z góry zmienność inwariantu sugerować może kierunek
badań zmierzających do opisania topologii Wszechświata. Wielkość c byłaby
jednym z parametrów zmienności stanowiącej cechę tej topologii. Można
przypuszczać, że ekspansji Wszechświata odpowiada malenie c i odwrotnie.
Jak na razie tę „topologię” przedstawić mogę tylko w sposób opisowy. Jeszcze do
tego coś dorzucę.
Przykład z podrzucanym ciałem jest więc pudłem. A w jakim pudle my się
znajdujemy? Jak to „pudło” się zmienia? Wszechświat nie posiada centrum (jak
kula ziemska dla spadających jabłek). Jego istnienie naruszyłoby bowiem zasadę
kosmologiczną tym, że centrum globalne byłoby miejscem wyróżnionym. Dodajmy, że
siła wypadkowa działająca na każdy element (oczywiście w skali kosmologicznej),
zgodnie z tą zasadą, równa jest zeru by żaden kierunek nie był wyróżniony. Stąd zerowe natężenie globalnego (kosmologicznego) pola
grawitacyjnego. A gdzie my jesteśmy? W przestrzeni modelowanej, być
może, przez powierzchnię rozszerzającej się pseudokuli, jesteśmy najdalej od
wtedy (nie „tam”) gdy Wszechświat rozpoczął swe aktualne wcielenie. To „wtedy”
tworzy horyzont, największą ze sfer, która zarazem jest i nie ma jej, bo to
tylko miejsce-niemiejsce, w którym Wszystko zaczęło się, a przestrzeń poza
Wszechświatem nie istnieje. Kiedyś była cała ta przestrzeń czymś bardzo małym
pomimo, że ta małość była Wszystkościa. Znajdujemy się także w centrum
Wszechświata, wszyscy Jego mieszkańcy razem i każdy z osobna. Wszędzie.
Co więc charakteryzuje
Wszechświat? Z całą pewnością geometria Wszechświata jest specyficzna, nie jest
lokalna, a to, co my odczuwamy, jest być może „rzutem tej geometrii na
płaszczyznę, a właściwie na płaską przestrzeń trójwymiarową”. Można
przypuszczać, że modelem adekwatnym do geometrii realnego Wszechświata jest
obiekt o dość specyficznych właściwościach. Po pierwsze zmieniają się
cyklicznie jego rozmiary. Po drugie, każdy jego punkt stanowi centrum, a
miejsce geometryczne tych centrów tworzy powierzchnię tego tworu, w dodatku
tworu o symetrii sferycznej (nawet jeśli jest to sfera więcej, niż
trójwymiarowa). „Bóg jest nieskończoną sferą, której środek jest wszędzie, a obwód
nigdzie.”* Sentencja ta (już zacytowałem ją w artykule,
traktującym o grawitacji Wszechświata), pomimo swego starożytnego
rodowodu (To znamienne, skąd oni to wiedzieli?) oddaje rzecz w sposób zaskakująco precyzyjny. Ciekawe,
tu Bóg jest synonimem Wszechświata. Po trzecie, w połowie cyklu odwracają się parametry fizyczne elementów ewoluującego
obiektu (np. materia – antymateria; o tym już
wspomniałem w innym miejscu, a także w moich książkach.). Przykład
poglądowy i znany powszechnie, stanowi wstęga Möbiusa. Czterowymiarowa? Butelka Kleina? Geometria Lie? Po
czwarte, ma miejsce zmienność
cykliczna, czyli specyficzna zależność inwariantu c od czasu, zależność o charakterze,
przypuszczam, że cykloidalnym. Zależność tę (oczywiście jako hipoteza)
przedstawię innym razem.
2. Topologia
i oscylacje
Już dosyć dawno, w swych artykułach, popełniłem rzecz niewybaczalną. Przyjąłem
mianowicie (na razie roboczo), że przestrzeń, jaką tworzy Wszechświat,
powiększa się dzięki względnemu ruchowi obiektów stanowiacych jego zawartość.
Nie chodzi więc o zakrzywioną (grawitacją) przestrzeń. Znamienne
są konsekwencje tego bądź co bądź ryzykownego
kroku. Widoczne to jest
szczególnie wyraźnie w poporzednim eseju pt.
„Katastrofa Horyzontalna”.
Przede wszystkim, jak już stwierdziłem
wcześniej, naturalną rzeczą, wprost konsekwencją tego,
jest uznanie przestrzeni jaką tworzy
Wszechświat za płaską, euklidesową z natury rzeczy. Nie chodzi więc o rozwój „krytyczny”
na bazie równania Friedmanna (jedna z trzech opcji krzywizny
przestrzeni), nie chodzi o opcjonalność,
lecz o płaskość immanentną. „Krytyczność” bowiem oznacza ekspansję
nieograniczoną w czasie, co wyklucza przyjętą tu periodyczność. Wraz z tym
przyjmuję, że same oscylacje wiążą się z cykliczną zmiennością inwariantu c.
Źródłem zmian metryki Wszechświata nie jest więc przyciąganie (lub odpychanie).
Inna sprawa, że zawartość materialna Wszechświata ma jakiś wpływ na
częstotliwość zmian inwariantu. Może to doprowadzić
do pojawienia się jakiejś nowej stałej uniwersalnej. W innym miejscu nawet sugeruję, że może to być maksymalna
masa, jaką Wszechświat będzie miał u kresu ekspansji. Ale to tylko nieśmiała
sugestia.
Natężenie pola grawitacyjnego
Wszechświata, jak już zauważyłem, powinno być równe zeru. Zasada kosmologiczna sugeruje bowiem, że wypadkowa kosmologiczna
siła działajaca na każdy obiekt równa jest zeru, w związku z izotropią
Wszechświata. Już swiadczyłoby o tym
także to, że potencjał Wszechświata jest przestrzennie stały w związku z
zachowawczością pola grawitacyjnego (g = –gradφ). Ustaliliśmy
bowiem, że równy jest:
(patrz artykuł pt. „Grawitacja Wszechświata”
W tym kontekście skoncentrujmy się na
wyjątkowej i wielce intrygującej wielkości c, która, moim skromnym
zdaniem, stanowić może klucz do wielu roztrzygnięć dotyczacych Wszechświata.
Jak stwierdziliśmy wcześniej, prędkość ekspansji (horyzontu) równa jest c.
Jest jednakowa dla
wszystkich obserwatorów, zgodnie z zasadą kosmologiczną. W tym przyczyna, że
jest niezmiennicza, to znaczy nie zależy od układu odniesienia. Jako prędkość
światła jest reliktem początku przemiany fazowej (Opisałem to w artykułach mego
drugiego blogu – o dualności grawitacji). Nie
byłaby ta prędkość niezmiennicza, gdyby zasada kosmologiczna nie była słuszna.
Wówczas świat, nawet w najmniejszej skali,
byłby czymś innym, gdyby
możliwe było jego istnienie – sądzę, że nie. Uważam, że
Wszechświat nie ma charakteru opcjonalnego. Nie może być inny, niż jest. Z całą
pewnością podmiot, osoba obserwatora nie ma z tym nic wspólnego (wbrew sądom
niektórych – zasada antropiczna). A jaki jest? Właśnie, jako jeden z wielu, próbuję to zgłębić.
Z każdego miejsca patrząc „widzimy” ten
sam horyzont. Ten sam, gdyż reprezentuje on wspólny dla wszystkich początek, a
nie zasięg widzenia. Jeszcze raz podkreślam to. A prędkość c – nie
jest to prędkość, z jaką coś zostało podrzucone do góry, by potem spadało
jabłkiem w głowę. Prędkość ta określa jedyny faktycznie istniejący, układ
inercjalny, absolutny układ odniesienia. Tym
układem odniesienia jest horyzont hubblowski-grawitacyjny Wszechświata
wyznaczający moment (nie miejsce) początku ekspansji, jedynej dla całego
Wszechświata. Właśnie dlatego prędkość światła jest niezmiennicza. Tajemnica
jej istnienia tkwi więc w cechach Wszechświata i w Wielkim Wybuchu, a nie w
wymyślonym przez kogoś aksjomacie (przepraszam, postulacie). Po stu latach nie
jest już postulatem. Nota bene, sto lat temu (dokładnie, gdyż pisałem te słowa
w roku 2005) było to rzeczą genialną**. Nie oznacza to jednak, że
prędkość ta jest absolutnie stała, choć zawsze jest niezmiennicza, czyli
względem każdego układu odniesienia ma w danym momencie tę samą wartość. Być
może maleje, choć my oczywiście tego nie czujemy będąc cały czas w środku.
Dałem temu wyraz wcześniej. Można by rzec, że tempo ekspansji rzeczywiście
maleje – maleniem inwariantnej prędkości c (przy
stałej wartości „prędkości właściwej”
v/c). Maleniem aż do momentu inwersji w
połowie cyklu. A potem, powrót przyśpieszony (sukcesywnym wzrostem c) ku
początkom. Wiecej o tym było i będzie w innych artykułach.
Jak
już filozofujemy, to przy okazji warto powrócić do zasadniczego pomysłu, który
symbolizuje wzór (***) z artykułu poświęconego
masie Wszechświata. Nie przewiduje on żadnego ograniczenia na wielkość
przyrostu energii potencjalnej Wszechświata, a więc i na wielkość przyrostu
jego masy grawitacyjnej. W zgodzie z tym wzorem energia (a więc i masa) może
być nawet nieskończona. W związku z tym właśnie śmiem twierdzić, że dotyczy on
określonego przedziału czasowego, nie mówiąc jak długo energia potencjalna może
wzrastać. Przecież energia potencjalna, nawet
dowolnego układu materialnego, nie może wzrastać w nieskończoność (wzrostem
wzajemnej odległości jego składników). Tak samo zresztą, jak nie może istnieć
prędkość nieskończenie wielka, a także siła nieskończenie wielka. Ograniczoność
z góry globalnej energii potencjalnej Wszechświata, ogranicza także końcowe
rozmiary Wszechświata, a tym (znów) sugeruje cykliczność jego rozwoju. Chodzi o to, że już sam fakt zajścia Wielkiego Wybychu
świadczy o tym, że zawartość Wszechswiata jest ograniczona.
Jak już wiadomo, wzrost masy grawitacyjnej
(zdefiniowałem to pojęcie już w pierwszym artykule
drugiego mojego blogu) układów ma swój kres górny. Jest nim łączna masa elementów układu rozdzielonych. Trochę podobnie rzecz się ma z Wszechświatem. Ale nie
całkiem. Rozmiary rozszerzajacego się Wszechświata nie dążą do nieskończoności
(dla osiągnięcia maksymalnej masy). Może nawet zależność ta ma charakter
proporcjonalności. Dzięki temu właśnie u szczytu ekspansji Wszechświata jako
całości, nawet jego najdrobniejsze podukłady: ciała, cząstki, osiągną, w tym
samym momencie, szczyt swej lokalnej ekspansji. Nie potrzebne jest więc żadne
uzgodnienie własności i procesów. Istnienie ograniczenia na wzrost wielkości
energii potencjalnej oddziaływania implikuje też możliwość (jeśli nie
konieczność) istnienia (z natury rzeczy) sprzężenia zmian globalnej energii
potencjalnej ze zmianami inwariantu c, zmian, których istnienia
wcale nie można wykluczyć. Przy tym zmiany te powinny chyba sięgać w głąb, ku
skalom najmniejszym... Zatem, im większa jest wartość
(ujemnej) energii potencjalnej, a tym samym większa masa globalna, tym mniejsza
jest wartość samego inwariantu. By pogłębić to spostrzeżenie (właściwie
nieśmiałe przypuszczenie), można też do sprawy podejść inaczej. W związku z
zapostulowaną tu równością promieni hubblowskiego i grawitacyjnego Wszechświata
i faktem (zaobserwowanym) jego rozszerzania się, wprost naturalną była (już wcześniej) konkluzja o sukcesywnym wzroście
globalnej masy-energii. W kontekście tym przyjęcie hipotezy o maleniu prędkości
światła prowadzi do konkluzji, że szybkość wzrostu masy Wszechświata
stopniowo maleje, dążąc do zera wraz z zerowaniem się inwariantu [Δ(mc^2)/Δt→0].
Byłby to moment inwersji, początek kontrakcji Wszechświata.
Od
razu narzuca się też (dla upoglądowienia sprawy) skojarzenie z życia, jakby
uzasadniające przypuszczenie o ciągłym maleniu prędkości światła. Prędkość
dźwięku jest tym mniejsza, im mniejsza jest gęstość ośrodka, w którym dźwięk
rozchodzi się. Rozszerzający się Wszechświat jest coraz rzadszy. Rzecz ta
rozwinięta została w jednej z moich książek***. To daje do myślenia, a
powyższe spostrzeżenia stanowią wprost poważny argument (nie tylko myślową
przesłankę lub hipotezę galopującego SF) na poparcie tezy o cykliczności
Wszechświata. Ma to też spory potencjał heurystyczny. Wszystko to podpowiada mi
dziś intuicja. Dla znalezienia odpowiedniej formuły, czuję, że na razie za
wcześnie z powodu braku odpowiedniej bazy poznawczej. Przyjdzie i na to czas
(na przykład na obserwacyjne obalenie wszystkich tych fantazji).
Model Wszechświata oscylującego jest znany i dość popularny, gdyż
odpowiada potrzebom naszej intuicji. Nie warto jej lekceważyć. Z tego powodu na
przykład intensywnie poszukuje się brakującej masy na to, by uzasadnić
krytyczność rozwoju Wszechświata i na to, by spowodować jego zapadnięcie się w
drugiej części cyklu rozwojowego. Nie przeszkadza to jednak w prowadzeniu badań
zbieżnych z przypuszczeniem o nieskończonej ekspansji. Stwierdzone niedawno
obserwacyjnie „przyśpieszenie” stanowi doskonały bodziec dla tych badań.
Powodzenia! [Proszę bardzo. Właśnie dostali Nobla.
Patrz „Katastrofa Horyzontalna”.] Jak już wiadomo, pogląd o możliwości
nieskończonej ekspansji nie stanowi opcji rozważanej w tej pracy, jako nierealny.
Decydują o tym przede wszystkim względy filozoficzne. One zresztą mogą być, wbrew pozorom, nawet
ważniejsze, niż poglądy dotyczące jakichś fizykalnych konkretów. Swoją drogą, obserwacja zdaje się potwierdzać, wbrew
pozorom, słuszność takiego właśnie podejścia.
3. Model Wszechświata oscylującego.
I
tak, bez fanfar stworzyliśmy racjonalną bazę dla modelu Wszechświata oscylującego. Do
koncepcji tej wracają co jakiś czas sfrustrowani badacze. Model ten, mniejsze o
szczegóły, odpowiada
potrzebom naszej intuicji, chroni też przed frustrującą
nieskończonością zapoczatkowaną przez osobliwość
(trochę mniej, widocznie, frustruje nieskończona liczba oscylacji, które
czekają nas, choć my ich nie doczekamy się).
Model, który
tutaj prezentuję to dość znany model cykloidalny, pozbawiony
osobliwości. Dla wyjaśnienia, cykloida jest linią bardzo interesującą, jest krzywą
tautochroniczną, czyli krzywą jednakowego czasu. Na rysunku widzimy dół mający
w przekroju kształt cykloidy.
Umieszczamy na powierzchni tego dołu ciało i
zakładamy, że nie ma tarcia. Okazuje się, że niezależnie
od jego położenia początkowego (punkt A czy też punkt B), czas, po którym nasze
ciało dociera do położonego najniżej
punktu P, jest jednakowy. Jest to bardzo interesująca
właściwość w związku z rozwojem Wszechświata i jego opisem. Rzeczywiście, dwa ciała, znajdujące
się w chwili startu do swobodnego ruchu, w różnych odległościach od centrum
(punkt P), spotkają się dokładnie w tym właśnie punkcie, niezależnie od
początkowej odległości między nimi. Po minięciu się oddalać się będą jak
galaktyki w rozszerzającym się Wszechświecie, by się równocześnie zatrzymać i
od razu rozpocząć nowy cykl. Otrzymaliśmy tak model (w rzucie na płaszczyznę)
Wszechświata oscylującego. Należy wspomnieć, że model ten spełnia zasadę
kosmologiczną. To ciekawy pomysł, do którego co jakiś czas astronomowie
powracają. Model ten jest oczywiście uproszczeniem w związku z bardziej złożoną
topologią Wszechświata rzeczywistego, jest ideą, jest surowcem dla pogłębiających
rzecz badań. Odnoszę wrażenie, że ten właśnie kierunek myślenia rezonuje z
zarysowującą się tutaj koncepcją.
Na
ogół wyobrażeniowy model Wszechświata przedstawiany jest jako powierzchnia
nadymającego się jednostajnie (ewentualnie coraz
wolniej lub coraz szybciej), kulistego balonu. Na nim kropki
symbolizujące galaktyki oddalają się wzajemnie z prędkościami proporcjonalnymi
do ich wzajemnej odległości. To upoglądowienie nie jest jednak doskonałe. Gdzie
bowiem umieścić na nim horyzont Wszechswiata
tak, by każdy obserwator, niezależnie od tego,
gdzie się znajduje, z każdego punktu
patrząc najdalej, nie widział nic (bo materia tak
odległa nie może jeszcze swiecić swiatłem gwiazd)? Mógłby ktoś rzec:
„Model ten jest koherentny pod warunkiem, że dostrzegamy tylko część
przestrzeni, tylko część spośród istniejących galaktyk; widzimy więc tylko
część kuli, jak byśmy patrzyli ze startującej rakiety kosmicznej ku poszerzającemu się horyzontowi ziemskiemu. Widzimy dzięki fotonom, które właśnie stamtąd docierają.
W miarę upływu czasu dostrzeżemy więcej, choć widzialność tych najdalszych z
powodu wielkiej odległości jest coraz mniejsza.” W tych warunkach jednak
widzieć powinniśmy galaktyki aż po horyzont (łącznościowy),
nie zaś tylko „aż do kwazarów”. To, między
innymi stanowiło przesłankę dla przyjęcia hipotezy, że horyzont nie
ma charakteru łącznościowego, że to horyzont grawitacyjno-hubblowski,
że zamyka on absolutną wszystkość. Powinienem więc
być konsekwentny.
Przyjmując, dla uproszczenia, cykloidalny
model rozwoju Wszechświata oscylującego, zakładamy tym, że rozmiary jego
(promień horyzontu) oscylują między pewnym minimum, a pewną skończoną, choć nie
znaną nam liczbą miliardów lat świetlnych. Można upoglądowić ten model
rysunkiem poniżej. Rozmiary Wszechświata określa na nim odległość (w pionie) między
dwiema krzywymi. Czas płynie na prawo. Można
to sobie też wyobrazić jako „balon kulisty, oddychający” tak, że punkty na jego powierzchni z upływem
czasu tworzą cykloidę. Co zobaczymy w chwili inwersji, to znaczy w chwili
rozpoczęcia się kontrakcji? O tym zafantazjujemy innym
razem.
A
jednak już tu pokusić się możemy o pierwsze wnioski. Otóż, Wszechświatowi takiemu
należałoby zapewnić (upoglądowić) określone
cechy topologiczne. Przyjmijmy, że ekspanduje on z prędkością niezmienniczą c,
bo każda inna prędkość byłaby elementem nieskończonej mnogości, a tego należy
unikać z przyczyn już wysłowionych. Czy to idealizacja? Tak powinno być gdy
chodzi o twór autentyczny i obiektywnie istniejący. Zbieżne to jest z
twierdzeniem, chyba słusznym, że prawa przyrody, te nieliczne podstawowe,
stanowiące o jej cechach w niezliczonej mnogości zjawisk i form, cechuje
zadziwiająca prostota i jednoznaczność. Nauka, jak zwykle zresztą, kałapućka
się w rozlicznych komplikacjach, modeluje swe niezrozumienie za pomocą uczonych
i elitarnych teorii, by co jakiś czas odkrywać: „To przecież takie proste”,
dzięki temu, że co jakiś czas pojawiają się wystarczająco zwariowane pomysły. I
znów w szkołach uczniowie uczą się prawdy (tego, co okazało się „takie proste”),
a uczeni (nie wyłączając mej skromnej osoby, choćby w związku z pracą badawczą,
której się podjąłem i dzięki której sporo się nauczyłem) dalej błądzą w
gąszczach i chaszczach. Tak to już jest.
Jak widać
próbujemy zgłębić cechy topologiczne Wszechświata. Oto model poglądowy
oddający w jakimś stopniu te domniemane cechy (tak, jak ja to dziś widzę). Wyobraźmy
sobie jabłko (oczywiście kuliste). Kiedyś jabłko to spadło komuś ważnemu na
głowę. Ja zaś upadłem na głowę, by dla uczynienia to jabłko strawniejszym,
obrać je. Zaczynam od jego bieguna. Jako leworęczny, zaczynam z pomocą kciuka
obierać w prawą stronę, wokół osi jabłka. Pasek skórki powinien być wąski,
dzięki temu jest płaski... Kontynuuję obieranie podążając w prawo. Dochodzę do
równika, przekraczam go i... stwierdzam, że zbliżając się do drugiego bieguna
(cały czas obieram w kierunku równoleżnikowym), ku wystającej łodyżce, obieram
w kierunku lewym! Kierunek ruchu odwrócił się. Kto chce niech sprawdzi. A przecież
cały czas podążałem naprzód. Jeśli kontynuować będę obieranie (po ominięciu
bieguna łodyżkowego, bo nie ma mowy o osobliwości), wrócę do bieguna
wyjściowego znów obierając w prawo i zamykając tym cykl. Oto prawdziwy (?)
model Wszechświata. Nie ma to jak jabłko...
Jeśli ktoś z (nowoczesnych) czytelników uważa, że mimo wszystko jabłko
się już przejadło, pozwalam sobie naciągnąć go na kupno mandarynki. Obierzmy
ją. Jeśli obierać ją będziemy umiejętnie, by nie urwać skórki, to zaczynając od
bieguna,
otrzymamy kształt stylizowanej litery S (patrz rysunek powyżej), coś podobnego do symbolu
całki – model uspłaszcznionej
przestrzeni Wszechświata. Tak kiedyś geografowie uspłaszczniali (dla celów
kartograficznych) Kulę Ziemską. Jak widzimy, bieguny nie są tu punktami.
To oczywiste, tak samo, jak oczywistym jest to, że Wszechświat nigdy nie był i
nigdy nie będzie osobliwością... Samą cykliczność wyraża poniższa sinusoida.
Aby skórki utworzyć mogły tę piękną sinusoidę, powinny być kładzione na przemian stroną zewnętrzną i wewnętrzną (kup co
najmniej dwie
mandarynki). Symbolizuje to odwrócenie jakie nastąpić
powinno w chwili inwersji, na przykład materia – antymateria. Dwie strony
medalu, dwie strony lustra...
*) Wypowiedź tę niektórzy przypisują
średniowiecznemu filozofowi katolickiemu, Alanowi z Lille (1128 – 1202), inni
Blaise Pascalowi (1623-1662). Sprawa jest jednak bardziej złożona. Otóż pewne
świadectwa archeologiczne zdają się świadczyć o istnieniu jakichś związków
pomiędzy Egiptem predynastycznym, przed dziesiątkami tysięcy lat, a
cywilizacjami Ameryki Południowej i Środkowej (jeszcze przed biblijnym
Potopem). Pomimo dużej ostrożności, z jaką traktować należy doniesienia
dotyczące tak odległych czasów, warto zwrócić uwagę także na to, wbrew
dzisiejszym, „klasycznym” poglądom archeologów. Oto cytat z książki Edwarda F.
Malkowskiego: „Przed faraonami” (Wyd. Amber). (...) „Według Augusta Le
Plongeona Majowie... wierzyli też, że w przyrodzie koło jest ostatecznym
źródłem wszelkiego życia, więc wyobrażali sobie „Wolę”, Wieczną Jedyną Istotę
jako koło, zwane również Uol, którego środek jest wszędzie, a obwód nigdzie.”
[Le Plongeon: Queen Moo and the Egyptian Sphinx]. Można
przypuszczać, że Alan z Lille miał dostęp do nieznanych nam źródeł. Tak przy
okazji zauważmy, że również według starożytnych, czas ma naturę cykliczną, a
nie liniową, sugerowaną przez tradycyjną, chrześcijańską bazę myślową.
Przypuszczam, że stąd też biorą się kłopoty dzisiejszej nauki. Ta tkwiąca w
naturze czasu cykliczność dotyczy losów ludzkich, świata, a także Wszechświata.
Przytoczona sentencja, niezależnie od jej autorstwa, wskazuje niedwuznacznie
także na specyficzne cechy topologiczne Wszechświata, sugerowane w tej pracy.
Na tę sentencję natknąłem się stosunkowo
niedawno (kilka lat temu, gdy ksiażki moje by prawie
gotowe do wydnia). To był dla mnie rodzaj szoku w konfrontacji wynikami
mych przemyśleń.
**) Polecam mą książkę: „Elementarne
wprowadzenie do szczególnej teorii względności, nieco... inaczej”.
***) „Pofantazjujmy o Wszechświecie. Wgłąb materii: grawitacja w podwymiarach”.
Książki te, oraz książkę: „Pofantazjujmy o Wszechświecie.
Oscylujący? To nie takie proste”, w
formie e-booku zamówić można pod adresem: madajg@gazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz